Kilka pokoleń ludzi w różnym wieku, różnych zawodów. Są wśród nich inżynierowie, lekarze, nauczyciele, artyści. Łączy ich niezwykła więź. Jej fundamentem jest „niezasłużone szczęście, którym była przyjaźń Wujka”.
Tak mówią. „Wujek”, czyli Jan Paweł II, wcześniej kard. Karol Wojtyła, dla każdego z nich był Bardzo Ważną Osobą. Tak ważną, że przez wiele lat żaden dziennikarz i wydawca nie był w stanie skłonić ich do publicznych zwierzeń na temat tej przyjaźni. Tylko raz, i to na prośbę samego Jana Pawła II, pokusili się o kronikarski zapis życia „Rodzinki”. Do dzisiaj żadne z nich nie zdecydowało się upublicznić bogatej korespondencji, jaką prowadzili z papieżem.
***
Był styczeń 1951 roku. Danuta Rybicka była wtedy studentką filologii polskiej. Mieszkała w internacie sióstr nazaretanek w parafii św. Floriana. Siostry pozwoliły im zorganizować zabawę karnawałową, na którą mogły zaprosić chłopców. Przyprowadziła ich Teresa Skibińska. Zabawa udała się znakomicie.
- Nazajutrz Teresa powiedziała: „Słuchajcie, przyprowadziłam wam chłopców, ale teraz musicie to odpracować. Jest w naszej parafii taki sympatyczny ksiądz, który chciałby rozśpiewać kościół. Wiecie, jak ludzie tu marnie śpiewają. Trzeba by nadać ton i siłę temu śpiewaniu. Przyjdziecie?”. Potwierdziłyśmy. Umówionego dnia poszłyśmy do kościoła św. Floriana. Tam poznałyśmy księdza Karola Wojtyłę. Zwróciłam uwagę, że miał wysłużone buty, miły uśmiech i nosił okulary – mówi Danuta Rybicka.
Męsko-damski chór, zorganizowany przez wikarego z parafii św. Floriana, robił postępy. Po pierwszym udanym występie dostają ambitniejsze zadanie. Zaczynają śpiewać msze gregoriańskie. Nie idzie im najlepiej, ale ćwiczą wytrwale. Dopinguje ich ksiądz Wojtyła, z którym się zaprzyjaźnili. W niedziele – wolnych sobót wówczas nie było – idą razem z nim na wycieczki. Najpierw do Lasku Wolskiego, Tyńca, Bielan, do Tenczynka. Potem dalej, w Beskidy, Gorce, Tatry, okolice Bielska-Białej. Coraz lepiej się poznają. On mówi do nich po imieniu. Oni – od wiosny 1952 r. – zwracają się do niego – „Wujku”.
„Wujek” narodził się w czasie wycieczki do Zakopanego. Postanowili wybrać się tam, żeby obejrzeć kwitnące krokusy. Umówili się, że pojadą z Krakowa nocnym pociągiem. – Po różnych perypetiach związanych z tym wyjazdem, okazało się, że na dworcu stawiły się same dziewczyny. I wtedy pojawił się ksiądz. Postać niby ta sama, ale jednak trochę inna. Po raz pierwszy zobaczyłyśmy go bez sutanny. Miał na sobie wiatrówkę, pumpy i chlebak.
W tym czasie nie do pomyślenia było, żeby ksiądz chodził „w cywilu” i żeby jechał z samymi dziewczynami – wspomina Danuta Rybicka. - W pociągu był potworny tłok. Staliśmy na korytarzu i rozmawialiśmy, ale nie bardzo wiedziałyśmy, jak się do ks. Wojtyły zwracać. „Proszę księdza” nie wchodziło w rachubę. Po pierwsze – ktoś mógł się zgorszyć, po drugie – mogła się nami zainteresować służba bezpieczeństwa. Zaproponowałam, żebyśmy mogły do niego mówić „Wujku”. Ku naszej radości zaakceptował to.
Zaprzyjaźnili się i z „Wujkiem” i z sobą. Tworzyli bardzo zgraną „paczkę”, „rodzinkę”, „środowisko”. Tego ostatniego określenia używał Karol Wojtyła, który bardzo dobrze czuł się w ich towarzystwie. Urządzali zabawy sylwestrowe i karnawałowe, z obowiązkową „śledziówką” i „andrzejkami”, kończącymi się dokładnie o północy. On przyglądał się tym zabawom i cieszył razem z nimi.
Równolegle uczestniczyli w rekolekcjach i dniach skupienia. Wspólnie oglądali sztuki teatralne i filmy, a potem umawiali się na dyskusje o nich. Wczesną wiosną organizowali wycieczki piesze i kolarskie, planując równocześnie dłuższe wypady wakacyjne. Dzielili się obowiązkami sprawiedliwie. Ktoś zostawał „admirałem”, gdy planowali wyprawę kajakową, ktoś inny „wodzem”, gdy szli w góry. Jeszcze inna osoba opracowywała trasę i zbierała chętnych. Osoby, które wpisywały się na listę, zwykle wcześniej zadawały jedno pytanie: „Czy będzie Wujek?”.
Jesienią urządzali imieniny „Wujka”, nieraz z bardzo bogatym programem artystycznym. - Wszystko to było bardzo spontaniczne, a przy tym czasem nielegalne – wspomina Danuta Rybicka.
***
Duszą „Środowiska” i nieformalnym przywódcą tej grupy był Jerzy Ciesielski, obecnie kandydat na ołtarze, w tamtych latach student Politechniki Krakowskiej i Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego. – Podziwialiśmy jego zapał w przygotowywaniu nas do różnych wędrówek, w tym też kajakowych. Wypoczynek był dzięki niemu świetnie zorganizowany. Dawał także poczucie wspólnoty oraz przyjaźni – wspomina w książce swojego autorstwa prof. Gabriel Turowski, światowej sławy immunolog kliniczny i mikrobiolog, dziennikarz katolicki.
Jerzy Ciesielski zmarł tragicznie. Utonął w 1970 r. z córeczką i synkiem w nurtach Nilu w Chartumie, gdzie pracował jako wykładowca na uniwersytecie. Rok 1970 był tragiczny nie tylko dla rodziny Ciesielskich. W tymże roku zginęli i inni członkowie „Rodzinki” – Dorotka Rybicka i panie Wodnieckie. - Za sprawą Wujka i z potrzeby serc zaczęliśmy się częściej modlić wspólnie. I tak już zostało – wspomina Danuta Ciesielska.
„Za sprawą Wujka” włączyli się potem w pracę synodu krakowskiego, który rozpoczął się w 1972 r. i obradował przez siedem lat. „Wujek” patronował nie tylko ich działaniom na niwie Kościoła. Był doradcą w sprawach zawodowych i prywatnych. Cieszył się, gdy łączyli się w pary, błogosławił ich małżeństwom. Kiedy „pęczniały” ich rodziny, próbowali tworzyć „Środowisko” również swoim dzieciom, poprzez spotkania po mszy św., wspólne spacery, imieniny, kinderbale. Z czasem na wyprawy górskie z „Wujkiem” chodziła młodsza generacja. Starsi mobilizowali się głównie na jedną wyprawę letnią – spływ kajakami.
***
Po wyborze kard. Karola Wojtyły na papieża kontaktowali się głównie listownie, chociaż dwa, trzy razy w roku bywali w Rzymie i Castel Gandolfo. Każde z nich ma pokaźną teczkę listów od papieża. Maria Ciesielska-Pikul, córka Danuty i Jerzego Ciesielskich, wspomina, że Ojciec Święty listownie uczestniczył we wszystkich jej „radościach, nadziejach, trudach, dylematach, ofiarowując swoją miłość, zaangażowanie, pomoc i modlitwę”.
Często wracają do wspomnień, spotykając się przy różnych okazjach. „Pokoleniami” – jak mówi Danuta Rybicka. Starsi raz w miesiącu na mszy św. u braci albertynów. Jeden z nich, już nieżyjący, był członkiem tego zakonu. Młodzi wraz z dziećmi chodzą teraz na msze św. do sanktuarium bł. Jana Pawła II w Łagiewnikach. Okazją do spotkania się i wspomnień są także kolejne „papieskie” rocznice – sakry biskupiej, wyboru na Stolicę Piotrową, urodziny, imieniny. Wciąż też jeżdżą, co roku w październiku, na pielgrzymki do Częstochowy.
W maju, „w okolicy urodzin Ojca Świętego”, pielgrzymują do Kalwarii. W tej pielgrzymce zwykle bierze udział od 70 do 100 osób. Najmłodszy uczestnik jedzie w dziecięcym wózeczku, najstarsi dobiegają dziewięćdziesiątki.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?