Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wujkowe środowisko

GRAŻYNA STARZAK
Jako wikary u św. Floriana
Jako wikary u św. Floriana FOT. WOJTEK LASKI ARCHIWUM
Przyjaciele. Na początku było ich kilkoro, potem kilkanaścioro, kilkudziesięcioro. Dzisiaj „Rodzinka”, „Paczka”, „Wujkowe towarzystwo”, „Środowisko” to prawie trzysta osób.

Kilka pokoleń ludzi w różnym wieku, różnych zawodów. Są wśród nich inżynierowie, lekarze, na­uczyciele, artyści. Łączy ich niezwykła więź. Jej fundamentem jest „niezasłużone szczęście, którym była przyjaźń Wujka”.

Tak mówią. „Wujek”, czyli Jan Paweł II, wcześniej kard. Karol Wojtyła, dla każdego z nich był Bardzo Ważną Osobą. Tak ważną, że przez wiele lat żaden dziennikarz i wydawca nie był w stanie skłonić ich do publicznych zwierzeń na temat tej przyjaźni. Tylko raz, i to na prośbę samego Jana Pawła II, pokusili się o kronikarski zapis życia „Rodzinki”. Do dzisiaj żadne z nich nie zdecydowało się upublicznić bogatej korespondencji, jaką prowadzili z papieżem.

***

Był styczeń 1951 roku. Danuta Rybicka była wtedy studentką filologii polskiej. Mieszkała w internacie sióstr nazaretanek w parafii św. Floriana. Siostry pozwoliły im zorganizować zabawę karnawałową, na którą mogły zaprosić chłopców. Przyprowadziła ich Teresa Skibińska. Zabawa udała się znakomicie.

- Nazajutrz Teresa powiedziała: „Słuchajcie, przyprowadziłam wam chłopców, ale teraz musicie to odpracować. Jest w naszej parafii taki sympatyczny ksiądz, który chciałby rozśpiewać kościół. Wiecie, jak ludzie tu marnie śpiewają. Trzeba by nadać ton i siłę temu śpiewaniu. Przyjdziecie?”. Potwierdziłyśmy. Umówionego dnia poszłyśmy do kościoła św. Floriana. Tam poznałyśmy księdza Karola Wojtyłę. Zwróciłam uwagę, że miał wysłużone buty, miły uśmiech i nosił okulary – mówi Danuta Rybicka.

Męsko-damski chór, zorganizowany przez wikarego z parafii św. Floriana, robił postępy. Po pierwszym udanym występie dostają ambitniejsze zadanie. Zaczynają śpiewać msze gregoriańskie. Nie idzie im najlepiej, ale ćwiczą wytrwale. Dopinguje ich ksiądz Wojtyła, z którym się zaprzyjaźnili. W niedziele – wolnych sobót wówczas nie było – idą razem z nim na wycieczki. Najpierw do Lasku Wolskiego, Tyńca, Bielan, do Tenczynka. Potem dalej, w Beskidy, Gorce, Tatry, okolice Bielska-Białej. Coraz lepiej się poznają. On mówi do nich po imieniu. Oni – od wiosny 1952 r. – zwracają się do niego – „Wujku”.

„Wujek” narodził się w czasie wycieczki do Zakopanego. Postanowili wybrać się tam, żeby obejrzeć kwitnące krokusy. Umówili się, że pojadą z Krakowa nocnym pociągiem. – Po różnych perypetiach związanych z tym wyjazdem, okazało się, że na dworcu stawiły się same dziewczyny. I wtedy pojawił się ksiądz. Postać niby ta sama, ale jednak trochę inna. Po raz pierwszy zobaczyłyśmy go bez sutanny. Miał na sobie wiatrówkę, pumpy i chlebak.

W tym czasie nie do pomyślenia było, żeby ksiądz chodził „w cywilu” i żeby jechał z samymi dziewczynami – wspomina Danuta Rybicka. - W pociągu był potworny tłok. Staliśmy na korytarzu i roz­mawialiśmy, ale nie bardzo wiedziałyśmy, jak się do ks. Wojtyły zwracać. „Proszę księdza” nie wchodziło w rachubę. Po pierwsze – ktoś mógł się zgorszyć, po drugie – mogła się nami zainteresować służba bezpieczeństwa. Zaproponowałam, żebyśmy mogły do niego mówić „Wujku”. Ku naszej radości zaakceptował to.

Zaprzyjaźnili się i z „Wujkiem” i z sobą. Tworzyli bardzo zgraną „paczkę”, „rodzinkę”, „środowisko”. Tego ostatniego określenia używał Karol Wojtyła, który bardzo dobrze czuł się w ich towarzystwie. Urządzali zabawy sylwestrowe i karnawałowe, z obowiązkową „śledziówką” i „andrzejkami”, kończącymi się dokładnie o północy. On przyglądał się tym zabawom i cieszył razem z nimi.

Równolegle uczestniczyli w rekolekcjach i dniach skupienia. Wspólnie oglądali sztuki teatralne i filmy, a potem umawiali się na dyskusje o nich. Wczesną wiosną organizowali wycieczki piesze i kolarskie, planując równocześnie dłuższe wypady wakacyjne. Dzielili się obowiązkami sprawiedliwie. Ktoś zostawał „admirałem”, gdy planowali wyprawę kajakową, ktoś inny „wodzem”, gdy szli w góry. Jeszcze inna osoba opracowywała trasę i zbierała chętnych. Osoby, które wpisywały się na listę, zwykle wcześniej zadawały jedno pytanie: „Czy będzie Wujek?”.

Jesienią urządzali imieniny „Wujka”, nieraz z bardzo bogatym programem artystycznym. - Wszystko to było bardzo spontaniczne, a przy tym czasem nielegalne – wspomina Danuta Rybicka.

***

Duszą „Środowiska” i nieformalnym przywódcą tej grupy był Jerzy Ciesielski, obecnie kandydat na ołtarze, w tamtych latach student Politechniki Krakowskiej i Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego. – Podziwialiśmy jego zapał w przygotowywaniu nas do różnych wędrówek, w tym też kajakowych. Wypoczynek był dzięki niemu świetnie zorganizowany. Dawał także poczucie wspólnoty oraz przyjaźni – wspomina w książce swojego autorstwa prof. Gabriel Turowski, światowej sławy immunolog kliniczny i mikrobiolog, dziennikarz katolicki.

Jerzy Ciesielski zmarł tragicznie. Utonął w 1970 r. z córeczką i synkiem w nurtach Nilu w Chartumie, gdzie pracował jako wykładowca na uniwersytecie. Rok 1970 był tragiczny nie tylko dla rodziny Ciesielskich. W tymże roku zginęli i inni członkowie „Rodzinki” – Dorotka Rybicka i panie Wodniec­kie. - Za sprawą Wujka i z potrzeby serc zaczęliśmy się częściej modlić wspólnie. I tak już zostało – wspomina Danuta Ciesielska.

„Za sprawą Wujka” włączyli się potem w pracę synodu krakowskiego, który rozpoczął się w 1972 r. i obradował przez siedem lat. „Wujek” patronował nie tylko ich działaniom na niwie Kościoła. Był doradcą w sprawach zawodowych i prywatnych. Cieszył się, gdy łączyli się w pary, błogosławił ich małżeństwom. Kiedy „pęczniały” ich rodziny, próbowali tworzyć „Środowisko” również swoim dzieciom, poprzez spotkania po mszy św., wspólne spacery, imieniny, kinderbale. Z czasem na wyprawy górskie z „Wujkiem” chodziła młodsza generacja. Starsi mobilizowali się głównie na jedną wyprawę letnią – spływ kajakami.

***

Po wyborze kard. Karola Wojtyły na papieża kontaktowali się głównie listownie, chociaż dwa, trzy razy w roku bywali w Rzymie i Castel Gandolfo. Każde z nich ma pokaźną teczkę listów od papieża. Maria Ciesielska-Pikul, córka Danuty i Jerzego Ciesielskich, wspomina, że Ojciec Święty listownie uczestniczył we wszystkich jej „radościach, nadziejach, trudach, dylematach, ofiarowując swoją miłość, zaangażowanie, pomoc i modlitwę”.

Często wracają do wspomnień, spotykając się przy różnych okazjach. „Pokoleniami” – jak mówi Danuta Rybicka. Starsi raz w miesiącu na mszy św. u braci albertynów. Jeden z nich, już nieżyjący, był członkiem tego zakonu. Młodzi wraz z dziećmi chodzą teraz na msze św. do sanktuarium bł. Jana Pawła II w Łagiewnikach. Okazją do spotkania się i wspomnień są także kolejne „papieskie” rocznice – sakry biskupiej, wyboru na Stolicę Piotrową, urodziny, imieniny. Wciąż też jeżdżą, co roku w październiku, na pielgrzymki do Częstochowy.

W maju, „w okolicy urodzin Ojca Świętego”, pielgrzymują do Kalwarii. W tej pielgrzymce zwykle bierze udział od 70 do 100 osób. Najmłodszy uczestnik jedzie w dziecięcym wózeczku, najstarsi dobiegają dziewięćdziesiątki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski