MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Błonia, kopiec, Bielany

Redakcja
Targali torby z butersznytami, z bułkami ze sznyclem, z jajkami na twardo, z butelkami miło bulgoczącymi FOT. ARCHIWUM
Targali torby z butersznytami, z bułkami ze sznyclem, z jajkami na twardo, z butelkami miło bulgoczącymi FOT. ARCHIWUM
KRAKOWSKIE MAJÓWKI * Familijna uczta na Sikorniku * Czarne ceratowe torby z prowiantem * Uroki Panieńskich Skał * Platonem pod kamedulski klasztor

Targali torby z butersznytami, z bułkami ze sznyclem, z jajkami na twardo, z butelkami miło bulgoczącymi FOT. ARCHIWUM

W maju 1862 roku Ambroży Grabowski, księgarz i znakomity badacz historii Krakowa, zanotował:

Rocznica - dnia 3 maja na Górze Błogosławionej Bronisławy w lasku Sikorniku obchodziliśmy czwartą rocznicę zaślubienia córki mojej Stefanii z Karolem Estreicherem, urzędnikiem sądowym we Lwowie i pracowitym badaczem piśmiennictwa naszego, którego płody zamieszczane bywają w pismach czasowych i który z żoną i dwiema córeczkami na święta wielkanocne przybył. Na tej familijnej skromnej uczcie pod jasnym, słonecznym niebem i w otoczeniu szerokiego krajobrazu były dzieci i wnuki moje, tudzież jeden prawnuk.

Niestety, pan Ambroży nie podał, co składało się na familijną, skromną ucztę. A przecież na majówkę zawsze ruszało się z zapasami. Targali więc krakowianie torby z butersznytami, z bułkami przełożonymi sznyclami, z jajkami na twardo, z butelkami miło bulgoczącymi - a to kawową, a to piwną lub zgoła monopolową zawartością.

Ci, którym nie chciało się wędrować zbyt daleko, zadowalali się pobytem na Błoniach, jeszcze nie tak dawno, w latach 60. ubiegłego wieku, ulubionym miejscu niedzielnych wywczasów krakowian. Tadeusz Socha w zbeletryzowanych wspomnieniach tak opisywał wyprawę na Błonia tuż przed pierwszą wojną światową:

To działo się w piątek. Ponieważ słoneczna i skwarna pogoda utrzymywała się w dalszym ciągu, pani Pługowa postanowiła z niej skorzystać i w niedzielę wybrać się z rodziną "za miasto". Tak się popularnie nazywała wycieczka na Błonia, leżące za miastem wprawdzie, ale tuż przy rogatce zamykanej na drewniany szlaban. (...)

Na ogromnej trawiastej równinie, zamkniętej dwoma ramionami rzeczki Rudawy, rozsiadały się mieszczańskie rodziny, aby zjeść przyniesiony podwieczorek, nacieszyć się rozmową ze znajomymi i wieczorem wrócić do domu.

Przygotowania do takiej niedzielnej wyprawy dostarczały większej może emocji niż sama wyprawa. Drogą nie pisanej umowy zabierano na nie prawie identyczny prowiant: chleb, sznycle, jaja na twardo, strudel z jabłkami i biała kawa we flaszce od piwa stanowiły zawartość każdej torby z czarnej ceraty, którą matki niosły w niedzielne popołudnie na dalekie Błonia.

Bardziej ambitni mieszkańcy Krakowa na majówki wybierali się dalej, na Wolę Jus-towską, dokąd z ulicy Wolskiej, dzisiejszej Piłsudskiego, jeździły furmanki, ba, w niedzielę kursował nawet omnibus. Wędrowano na Wzgórze św. Bronisławy, pod kopiec Kościuszki, na Bielany. Ogromną popularnością cieszyły się Skały Panieńskie, odkryte dla krakowian przez wspomnianego już Ambrożego Grabowskiego, który z entuzjazmem pisał o tym zakątku Lasku Wolskiego:

...Skały panieńskie, którym lud miejscowy różne daje imiona jako to: Panie skały, Przygrzeb, Wolskie doły, które ukryte w lesie ciągną się pasmem ku północy.

- Miłowniku pięknej przyrody! Jeśli podziwiać lubisz urocze wdzięki tej matki wszech tworów, te cuda ręki Stwórcy, jeśli cię zająć zdoła widok skał cudnych kształtów, ubranych w drzewa i krzewy, które tak właśnie, jak wnika nadzieja w serca znękane, w ich twarde łono wciskają swe korzenie... odwiedź to rozkoszne a niedalekie ustronie, a zadowolony jej przyjemnością trudu żałować nie będziesz.
 

Jeszcze jako osiemdziesię-ciolatek, gardząc omnibusem, pieszo wędrował Grabowski na Panieńskie Skały. Jak wspominała Maria Estreicherówna:

Na wiosnę i w lecie przynosił stamtąd bukiet kwiatów, w jesieni organizował całą wyprawę z dziećmi i służącymi dźwigającymi kosze; przynosili stamtąd zielony mech, który, poprzetykany koralami jarzębiny, układano dla uszczelnienia szpar między oknami.

Na Skałach rozkładano się majówkowymi obozami, palono ogniska, zbierano grzyby. Ba, nawet pojedynkowano się...

Niedzielne wyprawy - piesze, samochodowe, autobusowe - do Lasku Wolskiego trwają do dzisiaj. A sam Lasek niezmiennie wydaje się dzieciom miejscem szczególnym. W zależności od wieku i ostatnich lektur zamienia się w egzotyczną krainę - a to w pełną Indian puszczę, a to amazońską dżunglę, a to bór prastary, prapolski. Lilka Kossakówna, przyszła poetka Pawlikowska- -Jasnorzewska, znalazła w Lasku Wolskim... Olimp. Jak pisała jej siostra, Magdalena Samozwaniec:

Zamiłowanie Lilki do legend greckich i znajomość Olimpu były zdumiewające u zaledwie dziesięcioletniej dziewczynki. Jej zabawy w bogów greckich, do których nakłaniała dzieci Jacka Malczewskiego i swoją młodszą siostrę, były odgrywane przez nią z całą powagą i pietyzmem. Wzgórze w Lasku Wolskim było Olimpem, z którego bogowie spływali na ziemię na skrzydłach zrobionych z japońskich parawanów. Lilka była żoną Zeusa, Herą, Rafał Malczewski bogiem najwyższym - Zeusem. Z braku mężczyzn młodszą siostrzyczkę przeznaczyła na pana królestwa umarłych, Hadesa, mimo jej jęków i popłakiwań. Bogowie pili nektar i ambrozję, czując jej boski smak, mimo iż była to biała kawa, którą w butelkach zabierano ze sobą na tę "majówkę“, jak to się wówczas mawiało. Lilka kładła na swoje długie, jasne włosy wieniec z konwalii i leśnych ziół, i takie same nakładała na głowy "bogów“.

Spacery na kopiec Kościuszki miały po trosze turystyczny, po trosze patriotyczny charakter (a w październikową rocznicę śmierci Naczelnika był to wręcz obowiązek!). Niekiedy, jak w 1848 roku, kiedy wrzało w całej Europie, zamieniały się w prawdziwe patriotyczne manifestacje. Do młodzieży przemawiał wówczas Teofil Aleksander Lenartowicz. Po inkorporacji Krakowa wycieczki ustały, wkrótce kopiec został opasany czerwonymi murami fortów i skończyły się wyprawy na jego szczyt, a raczej ograniczono je do minimum. Krakowianom pozostało jedno - pocieszanie się, że mogiła otoczona pierścieniem murów wygląda jeszcze piękniej.

Spod klasztoru norbertanek zaczynały się dłuższe wyprawy, ale także jego najbliższe okolice stanowiły cel wypraw. Ze Zwierzyńca galarami przeprawiali się krakowianie na Dębniki i Rybaki. Spędzali majówki na ocienionej przez topole Kępie na Zwierzyńcu. Kąpano się w czystym - jeszcze do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku! - wiślanym nurcie, chociaż miejscami rzeka bywała niebezpieczna.
Jednak okolice norbertanek stanowiły przede wszystkim coś w rodzaju przystanku na drodze do kopca, Sikornika, Bielan. Jeszcze w czasach mojego dzieciństwa raz w roku, na Zielone Świątki, ruszały stąd, ku kamedulskiemu klasztorowi na Srebrnej Górze, platony - wielkie platformy, zazwyczaj służące do przewozu węgla. Z okazji święta zamiatano je starannie, nawet myto i strojono gałązkami brzozy lub tatarakiem. Nawet konie, potężne perszerony, potrząsały głowami zdobionymi zielenią. A na Bielanach, pod klasztornymi murami, rozsiadały się kramy, piszczały blaszane trąbki, nęciły lody i cukrowa wata. Trwał zielonoświątkowy odpust, a jeszcze większą atrakcją - przynajmniej dla pań - była możliwość odwiedzenia klasztoru kamedułów, tylko kilka razy w roku otwartego dla kobiet.

W podobny sposób, furmankami, jeżdżono na Bielany także w XIX wieku, ale nie tylko. W 1860 roku - co pieczołowicie zanotowali kronikarze! - kursował nawet omnibus, zaś dziesięć lat wcześniej po raz pierwszy w stronę Bielan ruszył parowy stateczek.

ANDRZEJ KOZIOŁ, dziennikarz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski