MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Debata przegrała z meczem

Redakcja
Kandydaci na prezydenta RP - prezes PiS Jarosław Kaczyński i marszałek Sejmu Bronisław Komorowski witają się przed rozpoczęciem debaty w studiu telewizji publicznej. Pytania politykom zadawały trzy dziennikarki z TVP, TVN oraz Polsat News. Fot. Jacek Turczyk/PAP
Kandydaci na prezydenta RP - prezes PiS Jarosław Kaczyński i marszałek Sejmu Bronisław Komorowski witają się przed rozpoczęciem debaty w studiu telewizji publicznej. Pytania politykom zadawały trzy dziennikarki z TVP, TVN oraz Polsat News. Fot. Jacek Turczyk/PAP
Ci, którzy wczoraj przed ósmą nie byli pewni, czy wybrać spór kandydatów na prezydenta, czy mecz Argentyny z Meksykiem, pół godziny później nie mieli raczej problemu z decyzją.

Kandydaci na prezydenta RP - prezes PiS Jarosław Kaczyński i marszałek Sejmu Bronisław Komorowski witają się przed rozpoczęciem debaty w studiu telewizji publicznej. Pytania politykom zadawały trzy dziennikarki z TVP, TVN oraz Polsat News. Fot. Jacek Turczyk/PAP

PREZYDENT 2010. Pierwsza telewizyjna debata "jeden na jednego" była równie bezbarwna jak cała kampania

Debata podzielona była na trzy bloki tematyczne, kandydaci odpowiadali w każdej na trzy identyczne pytania i mieli po dwie minuty na podsumowanie. Trzy prowadzące dziennikarki ostro tępiły próby Jarosława Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego przejścia do bezpośredniej wymiany zdań. Czyniły to w trosce o przestrzeganie zasad ustalonych wcześniej przez sztaby kandydatów.

Polityka społeczna

W bloku pierwszym już pierwsze pytanie - o Polskę "A" i "B" - wydawało się wodą na młyn Kaczyńskiego. Kandydat PiS delikatnie zaatakował rząd za kierowanie pieniędzy do bogatych rejonów i pomijanie biednych. Żadne konkrety nie padły - nawet ulubiony w tej kampanii motyw "planu Gęsickiej" budowy zapór na Podkarpaciu, planu zarzuconego przez rząd PO.

Komorowski kontrował przykładami: - Ściana wschodnia straciła pieniądze na ratownictwo medyczne w wyniku decyzji rządu PiS, my przywracamy te pół miliarda złotych. Kandydat PO podkreślał, że Polska jest jedna, trzeba tylko wyrównywać szanse na wsi, czemu służą drogi lokalne - "schetynówki" - i boiska ("Orliki"). Zdawał się zyskiwać przewagę, lecz gdy padło następne pytanie - o związki partnerskie - Kaczyński wbrew protestom dziennikarek wrócił do wątku i przypomniał "plan Gęsickiej".

O związkach partnerskich, metodzie in vitro, nauczaniu religii, krzyżach w szkołach - obaj kandydaci wygłaszali starannie przygotowane formuły, których celem było: powiedzieć jak najmniej, nikogo nie urazić. Kaczyński podkreślał, że rozumie i tych, dla których in vitro to jedyna nadzieja na dziecko, i tych, dla których zarodek to życie, a "kompromis jest możliwy".

Komorowski wypomniał rywalowi, że w jego partii pojawiały się pomysły karania za zapłodnienie in vitro, ale sporu nie wywołał.

Udało mu się za to, chwilę później, posprzeczać z... Moniką Olejnik. Podsumowanie wątku polityki społecznej wygłaszał jako pierwszy. Po podsumowaniu Kaczyńskiego postanowił zripostować i przez dobre 30 sekund przekrzykiwał dziennikarkę protestującą, że to wbrew zasadom.

Gospodarka

Wątek emerytur kandydaci potraktowali tak samo jak in vitro: zadowolić każdego, bo słowa nie kosztują. Zgodnie mówili, że nie trzeba likwidować przywilejów emerytalnych, podnosić wieku emerytalnego ani zrównywać go dla obu płci. Komorowski powiedział wręcz, że Polska w ogóle "nie ma tego problemu", bo "udało na się uratować wzrost gospodarczy".

Bezbarwny był spór o koniunkturę gospodarczą lat 2006-2007, którą Kaczyński przypisywał swemu rządowi, a Komorowski twierdził, że była to zasługa boomu światowego, zaś PiS nie wykorzystał szansy. Tu Kaczyński popełnił pierwszy i chyba jedyny błąd w debacie - zaapelował do marszałka, by ten "nie korzystał z tego, że niektórzy widzowie nie znają realiów". Nikt nie lubi, gdy mu się mówi, że czegoś nie rozumie. Ale Komorowski tej wpadki chyba nie zauważył, bo nie zareagował.

Bezpieczeństwo

Temat ten zdominowany został przez katastrofę w Smoleńsku, ale do poważniejszego sporu nie doszło. Kaczyński nie krył, że stanowisko rządu Tuska go "nie satysfakcjonuje", ale uczynił to w sposób możliwie łagodny i podkreślał, że nie chce robić z tej sprawy "problemu w kampanii".

Komorowski wolał mówić o "poprawie stosunków z Rosją" i wspomniał o nowej umowie o wymianie młodzieżowej, czym zapewne nie przekonał nikogo poza zdeklarowanymi zwolennikami PO. Pod koniec marszałek ostro skontrował tezę Kaczyńskiego, by o sytuacji Polaków na Białorusi rozmawiać z Moskwą.

W podsumowaniu Kaczyński zapewnił, że będzie "prezydentem wszystkich Polaków", Komorowski zaś apelował, by "się szanować". I gdy już czas się kończył, zarzucił rywalowi, że ten chciał "zabrać pieniądze rolnikom, by dać na wojsko". Protest Kaczyńskiego, że to nieprawda, zagłuszyły słowa pożegnania dziennikarek prowadzących.

Poglądy kandydatów nie zaskoczyły chyba nikogo. Nie padły żadne słowa, które zostaną zapamiętane. Pewnym zaskoczeniem było chyba częste odwoływanie się Komorowskiego do konkretów - drobnych, zwykle niezbyt istotnych, ale mających sugerować, że rację ma PO. Innymi słowy marszałek częściej używał demagogii - i pewnie wyszedł na tym lepiej.

Obaj kandydaci rozczarowali, odrzucając niemal wszystkie pytania o nazwiska swoich przyszłych najbliższych współpracowników, choć w wielu krajach kandydat na urząd przedstawia przed wyborami cały skład swej administracji.

Nie sposób też pozbyć się wrażenia, że debacie zaszkodziły prowadzące dziennikarki. Ich jedynym celem zdawało się być uniknięcie zarzutów, że komuś sprzyjały. Ucinały zatem próby bezpośredniej rozmowy między kandydatami. Z drugiej strony - gdyby na to pozwoliły, zarzucono by im, że nie zrealizowały wcześniejszych ustaleń. Te zaś były przepisem na antydebatę.

KRZYSZTOF LESKI

[email protected]

Komentarze

Prof. WŁODZIMIERZ BERNACKI, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego:

- Zacznę od spraw drobnych, wizerunkowo-technicznych. Zauważyć można było, że marszałek Bronisław Komorowski miał czasami pewne kłopoty ze zmieszczeniem się w wyznaczonym czasie na wypowiedź. Nie zawsze też odpowiadał na zadane pytanie, co skutkowało tym, że nawet Monika Olejnik, która raczej za PiS-em i jego kandydatem nie przepada, próbowała go mitygować, choć przyznam, iż mało skutecznie.

Niezbyt dobrze oceniam to, że marszałek Komorowski stale zwracał się do swojego konkurenta "panie prezesie", gdy tymczasem grzeczność i szacunek dla Polaków popierających Jarosława Kaczyńskiego spowodować powinny, by używał sformułowania "panie premierze". Szkoda, że ten sam styl przejął od pewnego momentu debaty kandydat PiS, który zamiast "pan marszałek", mówił: "pan Komorowski". To może drobiazgi, ale przypominam, że obaj politycy ubiegają się o najwyższy urząd w państwie, który dla rodaków kojarzy się z dostojeństwem, elegancją, wzajemnym szacunkiem i kulturą osobistą.
Co do istoty rzeczy, czyli merytorycznej oceny pojedynku, to nie jestem zadowolony z jego jakości. Obaj politycy najczęściej odpowiadali "obok", czyli mało konkretnie. Od biedy rozumiem, że dla obu kandydatów pytania o in vitro mogły skutkować "rozwodnionymi" odpowiedziami, ale przecież takiej samej jakości wypowiedzi uzyskiwaliśmy w sprawach zasadniczych dla niemal wszystkich Polaków, np. w kwestii emerytur.

Występując w roli arbitra, wskazałbym na remis ze wskazaniem na Jarosława Kaczyńskiego. Wyraźnie lepiej kandydat PiS-u wypadł natomiast w podsumowaniach. Widać było, że poszczególne dziedziny, które były przedmiotem debaty - sprawy społeczne, gospodarcze i polityka zagraniczna - ma lepiej przemyślane. Chciałbym natomiast mocno zwrócić uwagę na komentarze po debacie, jakie można było usłyszeć w mediach. Zdumiało mnie niemal jednoznaczne "odtrąbienie" zdecydowanego zwycięstwa Bronisława Komorowskiego. Myślę, że reakcja na ten ton komentarzy była podobna do mojej: widzowie przełączyli telewizory na mecz Argentyna - Meksyk.

Dr RAFAŁ MATYJA, dziekan Wydziału Studiów Politycznych w Wyższej Szkole Biznesu - National Louis University w Nowym Sączu:

- Przyznam, że zostałem zaskoczony przebiegiem debaty. Spodziewałem się wyraźnej wygranej Jarosława Kaczyńskiego. Powiem szczerze, nie dawałem praktycznie żadnych szans Bronisławowi Komorowskiego. Tymczasem kandydat PO nie stracił, a jego rywal z PiS-u nie zyskał, czego się spodziewałem, ponieważ oceniałem, że Kaczyński ma więcej atutów w tego rodzaju rywalizacji. Mocno zawiódł mnie poziom debaty. Była bezbarwna, nudna, zwłaszcza widoczne to było dla tych, którzy kilka godzin wcześniej mogli przed odbiornikami przeżywać prawdziwe emocje, jakie zafundowali nam piłkarze Niemiec i Anglii. W zasadzie poza atakiem Komorowskiego, który wywijał kartką pod koniec debaty, była nudna niczym flaki z olejem. Obaj politycy przywoływali fakty, które dla sporej grupy Polaków z pewnością nie mogły być jasne, oczywiste. Przykładem może być sformułowanie Kaczyńskiego, że w krajach tzw. grupy Wyszehradzkiej nastąpiły w ostatnim czasie zmiany. Kto się nie interesuje polityką zagraniczną, nie będzie wiedział, że chodzi o to, iż w Czechach i na Węgrzech wybory parlamentarne wygrały stronnictwa prawicowe.

Najważniejsze jest to, że - według mnie - wczorajszy pojedynek nie będzie miał większego wpływu na wynik wyborów. Może kolejna debata, w środę, będzie miała ciekawszy przebieg. By tak się stało, należy koniecznie zadbać, aby obaj kandydaci mogli być bardziej aktywni.

Prof. KAZIMIERZ KIK, politolog z Uniwersytetu Przyrodniczo- -Humanistycznego w Kielcach:

- Bronisław Komorowski był bardziej aktywny, ale podobnie jak Jarosław Kaczyński mało konkretny. Moim zdaniem debatę wygrał kandydat PO, ale jej wynik nie będzie miał istotnego znaczenia na końcową rywalizację. Po raz kolejny mogliśmy się przekonać, że nowy prezydent nie będzie głową państwa, jakiej Polacy potrzebują. I Kaczyński, i Komorowski mówią tak, jak im specjaliści od marketingu przykażą. Żadnej samodzielności.
Dr RAFAŁ CHWEDORUK, politolog, Warszawa:

- Gdybym miał użyć terminologii piłkarskiej, to było 0 - 0. No, przy dużej dozie tolerancji dla uczestników: 1 - 1. Absolutnie moim zdaniem nikt nie był tutaj wyraźnym zwycięzcą. W kwestiach polityki międzynarodowej lepszy był Bronisław Komorowski. Z większą swobodą i swadą mówił na ten temat, co nie znaczy, że ta wizja była spójna. W kwestiach polityki wewnętrznej lekką przewagę miał z kolei Jarosław Kaczyński. To on jak gdyby narzucał tematy. To, co mogło zwrócić moją uwagę, to fakt, że Bronisław Komorowski mówił jakby do wszystkich, co było bardzo znamienne. Natomiast Jarosław Kaczyński kierował się ku wyraźnie zdecydowanym segmentom wyborców: np. pracownikom najemnym czy mieszkańcom mniej zamożnych regionów itd. To była wyraźna różnica. Najbardziej zdumiała mnie w debacie niespójność pomiędzy jej przebiegiem a przebiegiem kampanii obu kandydatów. O ile kampania Jarosława Kaczyńskiego była bardzo spokojna, stonowana, oparta na pewnym patosie i dystansie, to dziś Jarosław Kaczyński szukał pewnego pola sporu z Bronisławem Komorowskim. Natomiast, odwrotnie, kampania Bronisława Komorowskiego była bardzo wyrazista, momentami radykalna. Tymczasem w debacie Bronisław Komorowski odnajdywał się w tej roli, w której chyba lepiej się odnajduje, to znaczy takiego łagodnego. (K.W.,PAP)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski