Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Do stratosfery

MAU
Żyjemy pomiędzy niebem i ziemią i dlatego, gdziekolwiek byśmy się nie znaleźli, zawsze będziemy mieli pod nogami ziemię, a nad głowami niebo. Ziemia była łatwa do poznawania, ale niebo zdawało się być przed ludźmi całkowicie zamknięte.

Pożar wodoru na sterowcu Hindenburg

Szymon Kazimierski

Nie pomagało wchodzenie na coraz wyższe wzniesienia, bo pomimo tych wysiłków, ziemia wciąż była pod nogami, a niebo ciągle wznosiło się nad głową. Nieosiągalne dla człowieka niebo, było bardzo tajemnicze i dlatego doskonale nadawało się do lokalizowania w nim najrozmaitszych bogów. Więc umieszczano tam bogów od deszczu i od suszy, od wiatru północnego i południowego, od pogody i od niepogody. Nadszedł wszakże czas, że zostawiając niebo w spokoju, zaczęto badać zwyczajne powietrze, czyli naszą ziemską atmosferę.

Co znajduje się nad naszymi głowami?

Szybko dowiedziano się, że jest to mieszanina pewnych gazów i pary wodnej i stąd właśnie wzięła się nazwa „atmosfera”, czyli z języka greckiego atmos – para, gaz i sphaira – kula.

Pierwsze badania atmosfery ziemskiej można było wykonywać tylko w miejscu, gdzie następował styk atmosfery z powierzchnią ziemi i trwało to tak długo dopóki nie wynaleziono balonu. Wznosząc się balonem, dokonywano pomiarów temperatury i ciśnienia oraz pobierano próbki powietrza, z dużo wyższych partii atmosfery. Bardzo wysoko mogły lecieć tylko balony bezzałogowe, unoszące samą tylko aparaturę pomiarową. Dla ludzi był to obszar nadal niedostępny i zamknięty. Jednak poważne badania atmosfery już się zaczęły.


Rok 1918. Niemcy ładują „działo paryskie”

Wyniki tych badań ujawniły znamienne prawidłowości. Otóż, czym balon wznosił się wyżej, tym bardziej spadało ciśnienie atmosferyczne. Spadał też poziom pary wodnej i pyłowych zanieczyszczeń, podnoszonych z ziemi przez termiczne, wstępujące prądy powietrza. W miarę wznoszenia się, spadała też temperatura, stale i regularnie, o sześć stopni Celsjusza na każdy kilometr wysokości! Działo się tak, aż do osiągnięcia temperatury minus 55 stopni Celsjusza. Dalej, ta zasada przestawała obowiązywać! – Czemu? Zaczęto podejrzewać istnienie ponad warstwą powietrza, położoną najbliżej ziemi, zwanego troposferą, warstwy wyższej, jak gdyby pokrywającej troposferę. W dodatku warstwy innej niż troposfera, warstwy, w której dzieją się sprawy niezwykłe. Tajemnicze i zaskakujące. Ową nierozpoznaną jeszcze warstwę atmosfery nazwano stratosferą od łacińskiego słowa stratum, co oznacza właśnie – warstwa. Umownie zaczynała się ona, w strefie klimatu umiarkowanego, na wysokości około 10 kilometrów zimą i 12 – 13 kilometrów latem.

Na razie warstwa ta była niedostępna. Nie dolatywały do niej balony, a tym bardziej pierwsze samoloty, których możliwości techniczne wciąż jeszcze były niewiele znaczące.

Pierwszym i przez wiele lat jedynym obiektem wykonanym przez ludzi, który osiągnął stratosferę, był ważący 94 kilogramy pocisk niemieckiego działa kolejowego kalibru 210 mm, zwanego „działem paryskim”, z którego Niemcy ostrzeliwali Paryż, od marca do sierpnia 1918 roku. Działo strzelało stromo, podobnie, jak haubica, wynosząc pocisk na wysokość 40 kilometrów, a więc do stratosfery. Tam, w atmosferze bardzo rozrzedzonego powietrza, prawie bez oporów, pocisk pokonywał bez trudu ogromną odległość, która mu pozwalała na uzyskanie zasięgu 130 kilometrów! Z takiej odległości Niemcy ostrzeliwali Paryż. No więc, ten pocisk był w stratosferze pierwszy, trudno tylko powiedzieć, żeby przebywając tam, badał stratosferę.

A stratosfera, według opinii wszystkich zainteresowanych naukowców, gwałtownie wymagała zbadania. Jedni z nich, już wtedy, badający naturę ozonu i jego oddziaływanie na egzystencję ziemskich organizmów żywych, poważnie podejrzewali, że w obrębie stratosfery powinien znajdować się ozonowy filtr, ratujący nas przed szkodliwym działaniem nadmiernego promieniowania ultrafioletowego. Chciano dobrać się do tego filtru, by nareszcie dokładnie zbadać to zjawisko. Inni z kolei uczeni, zajmujący się promieniowaniem kosmicznym, właśnie w górnych partiach ziemskiej atmosfery upatrywali dla siebie miejsce szczególnie interesujące. Ale bezzałogowe sondy, badające stratosferę, przynosiły wieści niekorzystne. Ciśnienie atmosferyczne obniżające się w miarę wznoszenia, na wysokości 19,2 kilometra osiąga wartość zaledwie 47 torów (tor = 1/760 część atmosfery). Przy ciśnieniu 47 torów woda zawarta w płynach ustrojowych człowieka zaczyna wrzeć. Człowiek nie przeżyje w takich warunkach nawet sekundy. Od wysokości 25 kilometrów, stała do tej pory temperatura – 55 stopni, zaczyna rosnąć! W przedziale wysokości 30 – 60 kilometrów, narasta stopniowo do temperatury plus 60 – 70 stopni! Jest to najpewniej wynik pracy filtru ozonowego, wyłapującego szkodliwe promienie ultrafioletowe. Dalej, pomiędzy 60., a 85. kilometrem, temperatura znowu spada do minus 70 – 80 stopni.

Pionowe ruchy powietrza w stratosferze nie występują. Za to przebiegają stratosferę poziomo wiejące, silne wiatry, wiejące z rozmachem, na całe kontynenty...
Pierwsze badania stratosfery

27 maja 1931 roku szwajcarski uczony profesor August Piccard wraz ze swym asystentem Paulem Kipferem osiągnęli wysokość 15 kilometrów 785 metrów i jako pierwsi ludzie na ziemi – zdobyli stratosferę! Unosił ich balon projektu profesora nazwany FNRS – 1. Naukowcy podczas lotu przebywali w hermetycznej kabinie projektu profesora Piccarda. Cały lot trwał 18 godzin, a lądowanie odbyło się na lodowcu w Tyrolu. Podczas lotu były wykonywane badania promieniowania kosmicznego.


Profesor Piccard

18 sierpnia 1932 roku profesor Piccard, wraz z innym asystentem, Maxem Cosynsem, pobił swój własny rekord pokonując w locie do stratosfery wysokość 16 kilometrów 200 metrów.

Tak piszę za brytyjską Wikipedią, choć wysokość tego lotu zapisano w innych źródłach jako 16. 700 metrów, a nawet 16. 940 metrów.

30 września 1934 roku w okolicach Moskwy wystartował gigantyczny, radziecki balon stratosferyczny, którego nazwa, wypisana wielkimi literami na powierzchni balonowej powłoki była prosta, ale dosadna w swej prostocie. Bowiem pisało tam tylko to: CCCP!

Balon Piccarda miał pojemność 14.130 metrów sześciennych. Radziecki balon miał pojemność 24.320 metrów! Balon CCCP wraz z załogą: Prokofjew, Birnbaum i Godunow, wzniósł się na rekordową wysokość 18.990 metrów, a więc na wysokość prawie 19 kilometrów!


Gondola balonu „Gwiazda Polski”. Przed gondolą kapitan Zbigniew Burzyński i doktor Jodko-Narkiewicz

23 października tego samego roku w Stanach Zjednoczonych, na balonie własnej konstrukcji, startuje brat profesora Piccarda, Jean Piccard wraz z żoną, będącą jednocześnie jego asystentką. W ostatniej chwili, ich mali synowie podali im do kabiny swojego ulubionego żółwia. Małżeństwo Piccard wraz z żółwiem, znalazło się w stratosferze, osiągając wysokość 17.672 metra, co świadczy o tym, że wszyscy oni pokonali rekord uzyskany początkowo przez profesora Augusta Piccarda. Profesor, nie dość, że pokonany przez brata i bratową, został jeszcze pokonany przez Rosjan i przez żółwia! Dlatego, nerwowo rozglądał się szukając sposobu na rewanż. Sukces mogło zapewnić profesorowi tylko drastyczne zmniejszenie wagi własnej jego balonu, więc przede wszystkim o to właśnie zaczął zabiegać. Rozpisał międzynarodowy konkurs na wykonanie nowego płótna balonowego, najmocniejszego, ale jednocześnie najlżejszego na świecie. Nie zgadniecie Państwo, jaka firma wygrała ten konkurs. Była to wojskowa Wytwórnia Balonów i Spadochronów w Legionowie pod Warszawą!

Wojska balonowe w Polsce

Historia wojsk balonowych w Polsce zaczęła się w czasie Powstania Wielkopolskiego na przełomie lat 1918 – 1919. Powstańcy zdobyli wtedy na Niemcach halę sterowców, położoną na podpoznańskich Winiarach, a w niej powłoki wojskowych balonów obserwacyjnych oraz ich wyposażenie i butle z wodorem. Na tej bazie utworzono w Poznaniu 5 maja 1919 pierwszą polową kompanię aeronautyczną. Rozwój obserwacyjnych formacji balonowych zaczął się z chwilą połączenia wojsk powstańczych z wojskami polskimi z innych dawnych zaborów i utworzenia wspólnego dla wszystkich, Wojska Polskiego. W roku 1920 przeniesiono z Poznania do Legionowa pod Warszawą, do tej pory poznańskie, Centralne Zakłady Aerostatyczne. W Zakładach dokonywano napraw i konserwacji balonów wojskowych oraz zajmowano się wytwarzaniem wodoru na potrzeby wojska.

W roku 1924 Centralne Zakłady Aerostatyczne przekształcono w Centralne Zakłady Balonowe, które już rozpoczęły własną produkcje balonów. Wreszcie w roku 1935 na bazie dotychczasowych Zakładów powstała Wytwórnia Balonów i Spadochronów, produkująca balony zaporowe, obserwacyjne i sportowe.

W maju 1934 profesor Piccad złożył Wytwórni zapytanie ofertowe w sprawie ewentualnego zakupu nowego płótna balonowego. We wrześniu 1934 w laboratorium Wytwórni w Legionowie inżynier Józef Rojek opracował całkowicie nową i rewelacyjnie lekką powłokę balonową, której metr kwadratowy ważył zaledwie 35 gramów, a więc była prawie trzy razy lżejsza niż zakładały to wymagania ofertowe.

Materiał był utkany z japońskiej przędzy jedwabnej w zakładach Kluge – Schulz w Łodzi i w Centralnej Stacji Jedwabnictwa w Milanówku. Tkanina zostało powleczona, obustronnie, barwioną błoną gumową w Zakładach Przemysłu Gumowego w Sanoku. W maju 1935 roku rozpromieniony profesor Piccard odwiedził zakłady w Legionowie. Podkreślał z entuzjazmem, że takiej powłoki balonowej jeszcze w życiu nie widział. Polskie płótno balonowe było w jego ocenie: „najmocniejsze, najlżejsze i najlepsze na świecie”. Taka ocena polskiego produktu była przed wojną bardzo rozpowszechniona. Przed wojną polskie – często właśnie znaczyło – najlepsze!
Profesor Piccard złożył więc w Wytwórni zamówienie wstępne na uszycie z nowego materiału, powłoki balonu stratosferycznego. W Legionowie ruszyły prace mające na celu wywiązanie się z profesorskiego zamówienia.


Żołnierze wnoszą czaszę balonu na polanę wzlotu

Tymczasem 11 listopada 1935 roku obiegła świat wiadomość, że dwaj oficerowie lotnictwa wojskowego Stanów Zjednoczonych kapitanowie Albert Stevens i Orwille Anderson, osiągnęli absolutny rekord, wznosząc się balonem stratosferycznym na wysokość 22 kilometrów 66 metrów.


Kapitan Albert Stevens z żoną i tłumaczką

W odpowiedzi na to profesor Piccard rozszerzył swą ofertę w stosunku do Polaków, pytając, czy są w stanie zbudować balon gotowy wznieść się na wysokość powyżej 30 kilometrów. Polacy odpowiedzieli profesorowi, że nie widzą problemów i natychmiast mogą zacząć prace nad zbudowaniem takiego właśnie balonu.

Ku zaskoczeniu wszystkich, niedługo po tej rozmowie, profesor Piccard wycofał się ze swego zamówienia! Nie była to wina profesora. To belgijski Narodowy Fundusz Badań Naukowych z Brukseli, dotychczas finansujący wyprawy Piccarda, tym razem odmówił mu pieniędzy. Dla strony polskiej było to, jak powiadam, zaskoczeniem, ale nikomu nie przyszło do głowy rozpaczać i czuć się przegranym. Idea wielkiego balonu stratosferycznego była tak pociągająca, że postanowiono dokończyć budowę tego balonu, ale już w wersji polskiej. Pomysł zaakceptowano w polskich środowiskach wojskowych i naukowych. Przychylnie ustosunkował się do pomysłu polski rząd.

Utworzono grupę inicjatywną, do której weszli major pilot inżynier Stanisław Mazurek, kierownik Wytwórni Balonów i Spadochronów, profesor Mieczysław Wolfke z Politechniki Warszawskiej oraz senator Janusz Maliszewski członek Rady Głównej LOPP (Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej).

Przygotowania do pierwszego polskiego lotu stratosferycznego

W kwietniu 1937 powstał Komitet Organizacyjny Pierwszego Polskiego Lotu Stratosferycznego, którego przewodniczącym został generał Leon Berbecki, prezes LOPP. Patronat nad przedsięwzięciem objął generał Kazimierz Sosnkowski. Pierwszym, ambitnym zadaniem Komitetu, było zdobycie funduszy na budowę gigantycznego stratostatu. Koszt wykonania oceniono na około 400 000 złotych. Suma ogromna zważywszy, że wyrażona w przedwojennych złotówkach, prawdziwie złotych, bo w każdej chwili wymienialnych na złoto.
Rozpoczęto od apeli w prasie i radiu. Zwracano się w nich do firm i osób prywatnych. Pomysł polskiego lotu stratosferycznego spodobał się wszystkim od razu! W mig uzyskano 150 000 złotych ze składek i darowizn. Organizacje polonijne, głównie polonia amerykańska, dały 30 000 złotych. Polskie Koleje Państwowe dodały sumę następnych kilkunastu tysięcy. Bardzo pomogła Poczta Polska, dzięki wydaniu okolicznościowego znaczka i bloku kopert oraz zorganizowaniu tak zwanej poczty stratosferycznej, gdzie za niemałą opłatą można było wysłać korespondencję, która na początku miała wzlecieć balonem do stratosfery, a dopiero potem zostać odesłana na wskazany adres.

W kwietniu 1937 roku można już było przystąpić do budowy. Głównym wykonawcą została Wytwórnia Balonów i Spadochronów w Legionowie.


Zapalenie się wodoru

Powłoka balonu, zaprojektowana przez inżyniera Józefa Paczosę miała 12 300 metrów kwadratowych powierzchni. Jej pojemność zaplanowano na 124 790 metrów sześciennych. Inżynier zaprojektował czaszę balonu nie w kształcie kulistym, jakie wykonywano dotychczas, ale w kształcie owalnym. Całkowicie wypełniony gazem balon miał więc kształt nie kuli, a kształt piłki do rugby. Dzięki temu powinien wznosić się szybciej i osiągnąć większą wysokość. Balon wraz z gondolą miał 120 metrów wysokości! Był to bez wątpienia największy balon, jaki kiedykolwiek zbudowano na ziemi. Dzięki inżynierowi Rojkowi, powłoka tego giganta ważyła zaledwie 1403 kilograma!

 Konstruktorem hermetycznej gondoli był inżynier Jan Szal, znany konstruktor wojskowy, który pierwszy na świecie zaprojektował i wykonał urządzenie, synchronizator, umożliwiający strzelanie z karabinu maszynowego poprzez wirujące śmigło samolotu. Inaczej pilot mógłby odstrzelić sobie swoje własne śmigło, własnym karabinem.

Kulista kabina wykonana była z płyt hydronalowych (hydronal – stop aluminium z magnezem, materiał nadzwyczajnie wytrzymały, ale jednocześnie lekki!), opartych o kratownicę rur z duraluminium. Gondola została pomalowana w czarno białe pasy. Dawało to możliwość utrzymania wewnątrz kabiny temperatury w rozpiętości od 0 do +10 stopni Celsjusza. Kabina miała 3 włazy i 6 przezierników. Gondolę wykonano w trzech egzemplarzach. Jeden przeznaczono do prób, następny zaś miał być zapasowym dla kabiny przeznaczonej do lotu.  Sama gondola ważyła tylko 140 kilogramy! Za to wyposażenie kabiny było ciężkie i ważyło 1,3 tony. Składało się z aparatury do regeneracji zużytego powietrza, aparatury nawigacyjnej i aparatury naukowej. Powstała Rada Naukowa Lotu w składzie profesorowie: Mieczysław Wolfke, Szczepan Szczeniowski, Marian Mięsowicz i Mieczysław Jeżewski. Rada ustaliła temat badań naukowych, jakie będą wykonywane podczas wznoszenia się balonu. Tematem tym miały być badania wysokościowego rozkładu promieniowania kosmicznego. Do badań służył tak zwany teleskop trzydziestu liczników Geigera-Müllera oraz komora jonizacyjna z rejestracją fotograficzną. Łączność z ziemią miała utrzymywać radiostacja pokładowa.

Zdecydowano, że załoga składać się będzie z dwóch osób. Pilota i naukowca. Na pilota stratostatu wybrano kapitana pilota balonowego Zbigniewa Burzyńskiego, zaś latającym naukowcem miał zostać fizyk z Uniwersytetu Warszawskiego doktor Konstanty Jodko-Narkiewicz. Panowie znali się od lat i już dwukrotnie odbywali loty do stratosfery, co prawda na balonach raczej sportowych. Był to lot z dnia 28 marca 1936 na wysokość 10 853 metra balonem „Warszawa II” oraz 18 czerwca 1936 balonem „Toruń”, tym razem na wysokość 10 200 metrów.

Niespodziewany wybuch „Gwiazdy Polski”

Budowę największego na świecie balonu stratosferycznego ukończono w końcu sierpnia 1938 roku. Do napełnienia powłoki, balon potrzebował 4 500 metrów sześciennych wodoru, co zapewniało mu na starcie udźwig 4,5 tony! Balon nazwano – „Gwiazda Polski”! Miał osiągnąć wysokość, co najmniej 30 kilometrów!
Na miejsce startu została wybrana Dolina Chochołowska koło Zakopanego. W pierwszych dniach września 1938 roku do Doliny sprowadzono II Batalion Balonowy z Legionowa pod dowództwem podpułkownika Juliana Sielewicza. Żołnierze zaczęli przygotowywać miejsce startu. Nad przyszłym polem wzlotów raz po raz wznosiły się zwykłe balony z koszem, z których bardzo drobiazgowo badano pogodę. Ze Stanów Zjednoczonych przyjechał rekordzista świata kapitan Albert Stevens, który w roku 1935 wzniósł się balonem na wysokość przekraczającą 22 kilometry. Kapitan Stevens od dawna życzliwie interesował się polskim lotem stratosferycznym. Pomagał Polakom wybierając i zakupując w Stanach aparaturę nawigacyjną i badawczą potrzebną do wyposażenia lotu.


Dolina Chochołowska. Napełnianie balonu wodorem

Z powodów złych warunków meteorologicznych start balonu odwoływano, aż wreszcie rankiem 12 października 1938 roku, podjęto decyzję o starcie. Meteorolodzy zapowiadali dobrą pogodę.

W dniu 13 października rozpoczęły się przygotowania do lotu. Zamontowano w gondoli balonu całą aparaturę, którą od montażystów przejęli piloci. Zaczęli zbierać się zaproszeni goście i tłumy widzów, którzy wykupili bilety wstępu. O godzinie dziesiątej wieczorem rozpoczęto napełnianie czaszy balonu wodorem. Było zimno. W świetle zainstalowanych wokół startowiska reflektorów, wznosiła się leniwie do góry gigantyczna kopuła. „Gwiazda Polski” stawała się coraz bardziej widoczna.

Nagle, ku zaskoczeniu wszystkich obecnych, zaczął wiać wiatr. O godzinie 1 w nocy dnia 14 października przerwano start. Wiatr wiał zdecydowanie zbyt silnie. Wiatr nie ustawał, więc postanowiono opróżnić balon z podanego poprzednio wodoru. Otwarto klapę awaryjną na szczycie balonu. Wodór ulatywał gwałtownie, mieszając się z powietrzem nawiewanym przez coraz gwałtowniejszy wiatr. Balon wiotczał, powoli kładąc się na ziemię. Żołnierze przytrzymywali opadającą powłokę. No i wtedy właśnie, nie wiadomo do dzisiaj z jakiego powodu, w okolicy otwartej klapy buchnął, na wysokość 30 metrów, ogromny słup ognia. Na ziemię runęła pusta już powłoka balonowa z wypaloną wokół klapy dziurą wielkości około 600 metrów kwadratowych. 14 października o godzinie 5.15 Komitet Organizacyjny Lotu ogłosił oficjalny komunikat:

„Przy opróżnianiu balonu z wodoru nastąpił niespodziewany wybuch. Na szczęście spaliła się tylko niewielka część górnej części balonu tzw. czaszy. Pożar prawdopodobnie powstał wskutek iskier, które się mogły wytworzyć przy tarciu ścianek powłoki z powodu silnego wiatru, jednakże jest to tylko hipoteza. Dziś trudno jest określić bliżej powody katastrofy. Wypadków z ludźmi nie było. Wobec katastrofy lot przypuszczalnie w tym sezonie jesiennym nie będzie się mógł odbyć, gdyż powłoka wymaga naprawy”.

Mieszanina piorunująca! – Wodór jest najlepszym gazem do wypełniania balonów, bo jest gazem najlżejszym. Daje więc balonom największy udźwig. Ma jednak zasadniczą wadę. Jest gazem łatwopalnym, a w mieszaninie z powietrzem w stosunku objętościowym jak 2:5, daje nieprawdopodobną silną mieszaninę wybuchową. Ta właśnie mieszanka nazywana jest mieszaniną piorunującą. Katastrofa „Gwiazdy Polski” polegała raczej na zapaleniu się wodoru, a nie na eksplozji i przypominała katastrofę ogromnego, niemieckiego sterowca „Hindenburg”, który zapalił się podczas cumowania 6 maja 1937 roku na lotnisku Lakehurst w USA.

Wypalenie dziury w powłoce balonu wcale nie znaczyło, że został on uszkodzony na stałe. Uszkodzoną powłokę przewieziono do Zakładów w Legionowie, gdzie została naprawiona. Komitet Organizacyjny uzyskał od PZU odszkodowanie w wysokości 70 000 złotych i postanowiono powtórzyć start „Gwiazdy Polski”, ale tym razem wypełnić jej powłokę nie wodorem, a niepalnym helem. Hel, nieco mniej lotny od wodoru też nadaje się do wypełniania balonów i jest gazem bezpiecznym, bo kompletnie niepalnym, ale jest to gaz bardzo drogi. W latach trzydziestych ubiegłego wieku uzyskiwany był w ilościach przemysłowych jedynie w Stanach Zjednoczonych.
Zamówiono więc dostawę helu w Stanach Zjednoczonych i butle napełnione tym gazem przypłynęły na pokładzie statku do portu w Gdyni w sierpniu 1939 roku. Butle zostały przewiezione koleją do Sławska w dolinie Oporu, we Wschodnich Bieszczadach. Ta miejscowość wybrana została na następne startowisko, skąd „Gwiazda Polski” miała wzlecieć do stratosfery. Tym razem zrezygnowano z publiczności i obecni na starcie mieli być tylko obsługa i naukowcy. Pod koniec sierpnia 1939 roku trwały intensywne prace przygotowawcze. Inżynier Dobrowolski z Państwowego Instytutu Meteorologicznego czuwał nad codzienną prognozą pogody, major Markiewicz nadzorował działanie ekip montażowych. Towarzyszył im amerykański ekspert, major Sieyert. Pogotowie startowe ogłoszono na czas od 1 do 15 września... No właśnie...

Niestety, nic nie wyszło z zapowiadanego startu i przewidywanego sukcesu pilotów polskiego, nie zapominajmy, największego na świecie balonu stratosferycznego.

Polski projekt lotu na wysokość 30 kilometrów zrealizowali Amerykanie, ale dopiero w roku 1966!

Odnowiona po wypadku powłoka balonowa „Gwiazdy”, znajdująca się w magazynie Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, została w czasie działań wojennych rozszabrowana i porozcinana na kawałki przez okolicznych mieszkańców. Szyto z niej później nieprzemakalne płaszcze. Gondole balonu znajdowały się w Instytucie Aerodynamicznym Politechniki Warszawskiej, gdzie przetrwały wojnę. Dopiero po wojnie władza ludowa kazała wyrzucić je na złom.

Powłoka balonu, zaprojektowana przez inżyniera Józefa Paczosę miała 12 300 metrów kwadratowych powierzchni. Jej pojemność zaplanowano na 124 790 metrów sześciennych. Inżynier zaprojektował czaszę balonu nie w kształcie kulistym, jakie wykonywano dotychczas, ale w kształcie owalnym. Całkowicie wypełniony gazem balon miał więc kształt nie kuli, a kształt piłki do rugby. Dzięki temu powinien wznosić się szybciej i osiągnąć większą wysokość. Balon wraz z gondolą miał 120 metrów wysokości! Był to bez wątpienia największy balon, jaki kiedykolwiek zbudowano na ziemi.

Powstała Rada Naukowa Lotu w składzie profesorowie: Mieczysław Wolfke, Szczepan Szczeniowski, Marian Mięsowicz i Mieczysław Jeżewski. Rada ustaliła temat badań naukowych, jakie będą wykonywane podczas wznoszenia się balonu. Tematem tym miały być badania wysokościowego rozkładu promieniowania kosmicznego. Do badań służył tak zwany teleskop trzydziestu liczników Geigera-Müllera oraz komora jonizacyjna z rejestracją fotograficzną. Łączność z ziemią miała utrzymywać radiostacja pokładowa. Zdecydowano, że załoga składać się będzie z dwóch osób. Pilota i naukowca. Na pilota stratostatu wybrano kapitana pilota balonowego Zbigniewa Burzyńskiego, zaś latającym naukowcem miał zostać fizyk z Uniwersytetu Warszawskiego doktor Konstanty Jodko-Narkiewicz.

14 października _1938 roku Komitet Organizacyjny Lotu ogłosił oficjalny komunikat: „Przy opróżnianiu balonu z wodoru nastąpił niespodziewany wybuch. Na szczęście spaliła się tylko niewielka część górnej części balonu tzw. czaszy. Pożar prawdopodobnie powstał wskutek iskier, które się mogły wytworzyć przy tarciu ścianek powłoki z powodu silnego wiatru, jednakże jest to tylko hipoteza. Dziś trudno jest określić bliżej powody katastrofy. Wypadków z ludźmi nie było. Wobec katastrofy lot przypuszczalnie w tym sezonie jesiennym nie będzie się mógł odbyć, gdyż powłoka wymaga naprawy”._

Szymon Kazimierski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski