Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Głowa nad zielonym blatem

Paweł Głowacki
Stół, przy którym Gustave Flaubert, ten samotny Niedźwiedź z Croisset, czekał na czyste brzmienia języka, stał w głębi pokoju, w szarościach, daleko od trzech okien wychodzących na ogród, daleko od sennego życia, buczącego na brzegach rozległej Sekwany za czwartym oknem w innej ścianie.

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

Był okrągły, co samo w sobie dziwaczne trochę. Okrągły, przykryty zielonym dywanem opadającym na podłogę. Na blacie, po lewej od krzesła Niedźwiedzia – pod marmurowym przyciskiem do papieru plik stronic zdań gotowych; po prawej – gigantyczna góra szaleństwa brudnopisów; pomiędzy – inne strzępy w literach, kreskach, plamach.

Z brzegu – dwie lampy o zielonych abażurach; tuż obok – notes pomysłów, kartki czyste, czekające na czyste brzmienia, kałamarz udający ropuchę oraz istota rzeczy: pióra. Potężna cynowa taca, pełna zaostrzonych gęsich piór. Tak, gęsich. Bo Niedźwiedź gardził stalówkami z metalu. Nie cenił żelaznych czcionek i drukarskich machin.

Nie ufał sprytnym, coraz sprytniejszym ułatwieniom, dzięki którym pisać i wydawać mogło bez mała każde stworzenie, niechby i kura. Możliwe, że gdyby dziś zmartwychwstał – powiesiłby się już po sekundzie drugiego życia. Niedźwiedź wiedział, że pisanie to mozolna praca dłoni. Ukochany jego Montaigne uczył: "Pośpiech poniża”. Niedźwiedź miał pewność, że słowa wymagają czasu, ogromnego czasu, a gęsie pióra są powolne, wystarczająco powolne, by móc oddzielać ziarno od plew i na prostokątnej bieli nie uwieczniać brzmień ułomnych, nieczystych, mętnych.

Więc, okrągły blat czekania na językową doskonałość, przykryty zielenią, a metr dalej, na innym, wysokim, przykrytym perskim dywanem stole – memento Niedźwiedzia, jedyne sensowne towarzystwo. Rzeźba cierpliwości. Wysoka na prawie pół metra, pozłacana figura Buddy o półotwartych oczach, w pozycji lotosu czekającego na pewność. Możliwe, nawet pewne: 27 listopada 1866 roku Niedźwiedź wiele godzin patrzy w półotwarte, pozłacane oczy, sięga do stosu gęsich piór, macza jedno w żabie i układa dla George Sand te zdania.

"Pani nie wie, czym jest siedzenie przez cały dzień z głową w dłoniach i ściskanie tej nieszczęsnej głowy, aby wydusić szukane słowo. Myśl płynie u Pani nieustannie, szeroko jak rzeka. – U mnie to cieniutka strużka, bardzo muszę się napracować, by sztuką uczynić z niej kaskadę. – Jeśli coś poznam do głębi, to Katorgę Stylu!”

Rzeczywiście, nie wiedziała. Sand – ona, która, gdy poznali się z Flaubertem, miała na koncie czterdzieści niecienkich powieści, ona, która "trzaskała” jedną fabułę rocznie i starczało jej mocy, by fabułę tę na teatr przerobić – nigdy nie pojęła, że opowieść robi się ze słów, nie z czego innego, i że "Co?” znaczy w literaturze dużo mniej, niż "Jak?” Z jednej strony więc Niedźwiedź, miesiącami grzebiący w wielkim ulu języka w poszukiwaniu brakującego, czystego słowa, powieść mozolnie lepiący przez lat pięć lub więcej, a z drugiej – autorka biblioteki historii "płynących” bez początku i końca. Tu on – katorżnik o słuchu na słowa i melodię frazy absolutnym, a tu ona – elegancki, inteligentny "głuszec”.

Możliwe, że rozmawiali z sobą? Możliwe, że przez lata całe trwali w subtelnej przyjaźni? Mimo jej głuchoty na potęgę stylu i mimo jego przy niej oszukańczego milczenia o potędze stylu? Tak. W świeżo wydanych przez Sic! listach Flauberta i Sand wyraźnie słychać, jak to się działo. Słychać fantastyczną finezję rozmowy, trzynaście lat falującej nad przepaścią nie do zasypania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski