Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak dwa anioły

Redakcja
Z nikim nie rozmawia. Rodzice nie chcą, by rozmawiała: - To wszystko jest jeszcze zbyt świeże, zbyt delikatne . Nie pytamy nawet o sektę. Przyjdzie czas, to sama powie.

Bogdan Wasztyl

Bogdan Wasztyl

Z nikim nie rozmawia. Rodzice nie chcą, by rozmawiała: - To wszystko jest jeszcze zbyt świeże, zbyt delikatne

Miasto oblepione jest odbitymi na ksero plakatami z podobizną młodej dziewczyny. 21-letnia Agata, studentka z Sosnowca, zaginęła 22 kwietnia. Zabrała paszport, dowód osobisty, oszczędności. Wysłała do swego chłopaka tajemniczy list: kilkanaście kropek.
Brat Agaty: - Zachowywała się normalnie. Nic z tego nie rozumiem. Nigdy nie miała takich "odlotów".
Dariusz Pietrek z Centrum Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych w Katowicach uważa, że w sprawie Agaty bardzo prawdopodobny jest bieszczadzki trop. - Okoliczności zniknięcia dziewczyny były podobne do tych, w jakich znikali inni członkowie sekty.

\*\*\*

Znikali od lutego. Nagle, po cichu. W Gdańsku, Bydgoszczy, Poznaniu... Tylko bydgoska policja odnotowała w pierwszym kwartale tego roku ponad 100 zaginięć młodych ludzi, przeważnie kobiet.
Po jakimś czasie wysyłali do rodzin listy. 17-letnia Karolina, licealistka z tzw. dobrego domu, napisała do rodziców po tygodniu: "Kochani, gdy będziecie czytać te słowa, ja będę daleko stąd. Wiem, że sprawi wam to ból, ale ufam, że kiedyś nastąpi zrozumienie. Pragnę być wolna od zła, które ma miejsce na ziemi. Jestem bardzo szczęśliwa jak nigdy dotąd, kocham was bardzo, ale proszę, nie rozpaczajcie z mojego powodu, a wszystkie troski powierzcie Jemu, naszemu Bogu, któremu musicie zaufać do końca, bo tylko On przyniesie wam zbawienie na te dni, które będą bardzo ciężkie".
Jarek, uczeń zawodówki, odezwał się po dziesięciu
dniach. Tymi samymi słowami, co Karolina.
List podobnej treści otrzymali też rodzice Moniki (studentki), już w pięć dni od zniknięcia córki.
Jaka siła wyciągnęła ich z rodzinnych domów? Jaki głos podyktował im listy?

\*\*\*

Ksiądz Krzysztof Buchholz, jezuita, duszpasterz akademicki z Bydgoszczy, znał kilkoro zaginionych. - To bardzo groźne zjawisko. Na szczęście rodziny wykazały się dużą inicjatywą i odzyskały swoje dzieci. Choć słowo "odzyskały" nie jest odpowiednie, bo uspokaja, jakby ten proces, który zaczął się toczyć, został definitywnie przerwany. A tak nie jest. Rodziny odzyskały ciała. Jeśli jednak chodzi o to, co dzieje się w umysłach tych młodych ludzi, w ich duszach, trzeba będzie wielkiej pracy i troski, aby wyprostować to, co się wykrzywiło. Trudno ratować człowieka, którego uwiodła sekta.
Zdaniem ks. Buchholza, treści propagowane przez werbowników zdecydowanie łatwiej trafiają do dziewcząt.
- One są o wiele bardziej rozgrzane emocjonalnie. Jeśli ktoś odpowiednio tymi emocjami pokieruje, może poczynić wielkie zmiany w psychice. Zazwyczaj te wezwania podejmowane były przez osoby, które miały za sobą jakieś problemy. Nagle pojawiało się coś jednoznacznie dobrego, coś, co było alternatywą dla ciężkiego, zaćpanego, zakręconego życia. I one bardzo szybko wchodziły w to "dobro".

\*\*\*

W dzień po zaginięciu Agaty z Sosnowca Karolina wróciła do domu w Bydgoszczy. Przygotowuje się do matury. Rzadko wychodzi z domu. Z nikim nie rozmawia. Rodzice nie chcą, by rozmawiała: - To wszystko jest jeszcze zbyt świeże, zbyt delikatne. Nie pytamy nawet o sektę. Przyjdzie czas, to sama powie.
Policja nie chciała przyjąć meldunku o zaginięciu Karoliny: - Kilka dni to nie problem. Jak jej nie będzie miesiąc, to zaczniemy szukać.
Wróżka nie potrafiła określić jej miejsca pobytu; mówiła tylko o chorym umyśle i siłach nieczystych. Wreszcie jeden z przyjaciół dziewczyny, z wielkimi oporami, dał rodzicom adres mieszkania kontaktowego grupy. W mieszkaniu była tylko wystraszona staruszka. Wynajęła lokal pani Marii, która od czasu do czasu urządzała w nim dziwne nabożeństwa. Staruszkę już od kilku dni odwiedzały rodziny zaginionych ostatnio dzieci; zostawiały swoje adresy i prosiły o kontakt.
Pierwsze spotkanie rodzin zaginionych. Odtwarzanie ostatnich dni przed zaginięciem, wymiana informacji. Wiadomo już, że młodzi: zabrali paszporty i oszczędności, napisali takie same listy, od jakiegoś czasu pili czystą wodę, zamykali się w sobie, pytali, ile pieniędzy można dostać na przykład za oddanie nerki. Obezwładniające przerażenie: wywiozą nasze dzieci za granicę do domów publicznych albo wykorzystają jako dawców organów. I wreszcie ten tajemniczy telefon z Poznania, od rodziców, którzy odnaleźli swą córkę po paru tygodniach w Komańczy w Bieszczadach.
Kilkanaście osób z ochroniarzami natychmiast wyruszyło w Bieszczady. Na plebanii w Komańczy odnalazła się 30-letnia Anna z dzieckiem, która kilkanaście dni wcześniej porzuciła męża. Kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Rajskiem, natrafiono na Monikę, Karolinę, Jarka i Iwonę. Karolina była na wpół przytomna, odurzona jakimiś środkami. - W kilka minut - opowiada jej ojciec
- zapakowaliśmy dzieci do samochodów i gazu do domu. Tylko Monika nie chciała wracać. Pozostała z nią jej matka. Teraz już obie są w domu.
Matka Moniki broni dostępu do córki. Sama też nie chce mówić ani o córce, ani o sekcie, ani o walce.
Jarek nie rozmawia z rodzicami. Ma do nich żal. Odgraża się, że za rok, jak już będzie pełnoletni, nic go nie powstrzyma od przystąpienia do grupy. - Wszyscy błądzicie - mówi.
- Opamiętajcie się.
Dlaczego akurat ich dzieci?
Rodzice Jarka: - Nie sprawiał żadnych kłopotów, zachowywał się normalnie, chętnie chodził do kościoła, nie należał do żadnych subkultur.
Rodzice Karoliny: - Wciąż nie potrafimy na to pytanie odpowiedzieć. Zgłębiamy i analizujemy przeszłość. Nie znajdujemy powodów.

\*\*\*

Komańcza, niewielka wieś wciśnięta w bieszczadzką dolinę. Stacja kolejowa, urząd gminy, kilka sklepów, drewniany kościółek. Kilka dni po zaginięciu Agaty z Sosnowca i odnalezieniu Karoliny. Telewizja podała już informacje o tajemniczej bieszczadzkiej sekcie wraz z przypuszczeniem, że jest to, być może, nowy zaciąg do znanej sekty "Niebo". Radio wciąż o sekcie wspomina.
Ksiądz Czesław Dec, proboszcz, jest zakłopotany. Czuje się wplątany w tę niesamowitą historię, wyprowadzony w pole, oszukany. - Te dziewczyny oczarowały mnie swoją głęboką wiarą. Wobec nich okazałem się naiwny i bezbronny. Wierzyłem w każde ich słowo.
Kiedy to się zaczęło? W czasie ferii zimowych. Kilkunastoosobowa grupa młodzieży stanęła w gospodarstwie agroturystycznym proboszcza. Jedna z dziewcząt zapytała o możliwość wynajęcia kwatery na dłużej, gdyż choremu dziecku jej siostry lekarz zalecił zmianę klimatu.
Siostry zjawiły się w Komańczy w połowie marca. Codziennie brały udział w nabożeństwie i przystępowały do komunii świętej. Pomagały w kuchni i gospodarstwie. Nocami z ich pokoju dobiegał jednostajny szept - modliły się przy świecach. - One były jak dwa anioły - wspomina wikary. - Niesłychanie pobożne, przez całą mszę potrafiły stać z rękami złożonymi jak do modlitwy.
Potem dołączyły do nich jeszcze dwie studentki, równie miłe i pobożne. Zapowiedziały, że za kilka dni przyjedzie większa grupa. - I tak mieszkaliśmy tu sobie spokojnie z tymi studentkami aż do tego nocnego telefonu - opowiada ks. Dec.
- Bardzo zdenerwowany mężczyzna powiedział, że te dziewczyny są z sekty. Przeraziłem się. Nie zmrużyłem już oka.
W dzień po "nalocie" grupy rodziców z Bygdoszczy na plebanii w Komańczy pojawiła się zapowiadana grupa: 2 dzieci, 5 kobiet i 2 mężczyzn. Ksiądz Dec kazał im się jednak wynosić. Nie szukali innej kwatery w Komańczy. Wyjęli jakąś kartkę z adresami, mapę i ruszyli w góry. W kilka godzin po nich na plebanii pojawiła się kobieta w średnim wieku. Przedstawiła się jako Maria. Mówiła, że szuka swojej grupy. Towarzyszyło jej dwóch młodzieńców. Ksiądz nie pomyślał o tym, by powiadomić policję. Przepędził przybyszów.
Od tamtego dnia ks. Dec jest bardzo ostrożny. Nie wszystkich przyjmuje na kwaterę. Miejscowi mówią, że obawia się opinii, jakoby wspierał sekty. - Bo jak by to wyglądało, że sekta rozwija się pod okiem doświadczonego kapłana? Ale co on, biedny, mógł zrobić? Jak sekciarzy rozpoznać? Oni wszystkich nas nabrali na swoją pobożność - tłumaczy kioskarka z Komańczy. - Ja sama każdemu młodemu przybyszowi się dokładnie przyglądam i oceniam: turysta albo sekciarz. Wszyscy tak robią.

\*\*\*

Nazwa bieszczadzkiej sekty nie jest znana. Niewiele wiadomo o jej charakterze i założeniach. Przypuszcza się, że jest to grupa chrześcijańska (interpretują Pismo Święte według własnego uznania, praktykują ścisły post, unikają zdobyczy cywilizacji) albo grupa uważająca, że szatan, który zamieszkał w Brukseli, zagraża światu (trzeba się przed nim chronić w oderwaniu od cywilizacji), albo wręcz związek przestępczy działający pod przykrywką sekty (siatka wywożąca młodych za granicę, gdzie trafiają do domów publicznych albo zostają dawcami organów). Za werbunek odpowiedzialna jest "Maria", kobieta w średnim wieku, mająca do pomocy dwóch młodzieńców. Ona organizuje i opłaca pobyt w Bieszczadach, gdzie w wybranych ośrodkach urządza się młodym pranie mózgu, a potem wysyła na odludzie.
Maria rozmawiała z księdzem Buchholzem o wewnętrznym głosie, który każe jej sprowadzać ludzi w góry, o wielkiej miłości i o szatanie. - To taka mistyczna nowomowa, bez treści - ocenia ks. Buchholz. - Nie wiem, skąd ta kobieta ma pieniądze i w czyim imieniu, w czyim interesie działa?

\*\*\*

Rajskie, maleńka wieś nad jedną z odnóg Zalewu Solińskiego. Kilka rzadko rozrzuconych domów, ośrodek wypoczynkowy "Nafty". Adepci sekty przebywali w gospodarstwie agroturystycznym Roberta K. Teraz w pensjonacie jest właściwie pusto. - Przez te brednie upadają moje interesy - denerwuje się właściciel. - Komu to przeszkadzało, że ludzie chcieli odpocząć od miejskiego gwaru, chodzili po górach, modlili się?
Niektórzy przypuszczają, że rodzina Roberta K. należy do sekty, ale on sam zdecydowanie temu zaprzecza. - To byli świetni klienci. Grzeczni, spokojni, niepijący i, co najważniejsze, pani Maria płaciła z góry.
Miejscowi przypominają sobie dwie kilkuosobowe grupy, które przebywały w Rajskiem przez tydzień, a potem gdzieś zniknęły. - Odpoczęli, nawdychali się powietrza i wrócili do domów - przypuszcza jeden z mieszkańców. Ktoś inny przypomina sobie, że kiedy do grupy zbliżał się obcy, wszyscy milkli. Wieczorami przy świecach śpiewali religijne pieśni.
- Grzeczni byli bardzo i tacy wyciszeni. A w kościele zawsze stali w pierwszym rzędzie.
Z Rajskiego do Hulskich jak na koniec świata - 10 kilometrów wąską, dziurawą, górską drogą. Kilka zabudowań, lasy, góry. U Łukasza W. mieszkało kilka grup młodzieży. - Jedni znikali, inni się pojawiali
- opowiada właściciel pensjonatu. - Wszyscy płacili. W Bieszczadach dziwaków nie brakuje. Ci należeli do normalniejszych klientów. Porządnie ubrani, dobrze wychowani, radośni. Żadnej wódki, żadnych narkotyków. Może to jakaś grupa oazowa?
Łukasz W. zna trochę Marię. Twierdzi, że to osoba zakochana w Bieszczadach, która chce młodym z miasta pokazać najpiękniejszy zakątek kraju.
Żony Łukasza nie interesowało, co robili młodzi. - Tu można robić, co się chce. Takie odludzie. Niektórzy mówili nam, że to jakaś niebezpieczna sekta. Nawet policję napuścili, ale my w to nie wierzymy.

\*\*\*

W Bieszczadach zahuczało. Policja odebrała wiele meldunków od zaniepokojonych mieszkańców, że w ich okolicy widziano dziwne grupy młodych ludzi. "Dziwność" polegała na normalnym ubiorze, trzymaniu się za ręce, tajemniczych modlitwach, śpiewach, długim przyglądaniu się chmurom... Według informatorów adepci sekty mieli się pojawiać w: Komańczy, Rajskiem, Bukowcu, Hulskich, Terce, Sakowczyku, Wołkowyi, Lutowiskach, Czarnej i wielu innych miejscach.
Policja sprawdziła. Okazało się, że młodzi przebywali w Komańczy, Rajskiem, Hulskich i Bukowcu. Nikt się na nich nie skarżył. Nikogo nie zatrzymano. Sprawdzono tylko ich tożsamość, zbadano, czy nie są ubezwłasnowolnieni albo poszukiwani, odebrano od nich zapewnienia, że przebywają w górach z własnej woli, nie stwierdzono rażącego nadużywania środków odurzających.
Komisarz Robert Henzel z Ustrzyk Dolnych przyznaje, że jest bezradny i nie wie, jak do problemu podejść. W jego kilkuletniej pracy na tym terenie jest to pierwszy przypadek pojawienia się sekty ("O ile to jest sekta" - zastrzega się). Najlepiej więc, skoro nie ma innych możliwości, podchodzić służbowo. A służbowo to jest tak: młodzi nie stanowią zagrożenia, nie naruszają prawa, nie ma się do czego przyczepić.
- Wiem, że w odludnych miejscach przebywa kilka grup młodzieży, ale nie stanowią one zagrożenia dla innych. Mamy wiele innych problemów: większą liczbę poszukiwanych przestępców niż w innych rejonach, jakieś zgrupowania agresywnych subkultur młodzieżowych. Z tym musimy walczyć.
- W sezonie nie takie cuda się tu dzieją - dodaje policjant z Polańczyka. - Zjeżdżają przestępcy, narkomani, różni prowokatorzy. Piją na umór, rzygają na ulicy, łażą nago i nikogo to nie gorszy.
Oficer z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie oburza się: - Nie można ludzi, którzy przyjechali odpocząć, od razu traktować jak groźną sektę, przestępców. Każdy może chodzić po górach, śpiewać, trzymać się za ręce i wychwalać kogo chce. To wszystko mieści się w kanonie podstawowych swobód obywatelskich. Nie możemy ingerować w te swobody. Dopiero byłby w mediach krzyk, że policja ogranicza wolność.
Policja przesłuchała Marię. - Jedyne co możemy zrobić - mówi rzecznik bydgoskiej policji - to czekać aż osoby organizujące wyjazdy złamią prawo.
Ks. Krzysztof Buchholz:
- To oczekiwanie będzie bezowocne. Nie sposób dowieść werbownikom stosowania przymusu. Werbunek dokonuje się bez presji i siły, na zasadach kontaktów towarzyskich. Trudność w walce z sektami polega głównie na tym, że w pierwszej fazie one do niczego nie zmuszają, bombardują miłością. Łamanie prawa następuje później. Ale wtedy jest już zwykle za późno na interwencję. Wszystko, co dzieje się wewnątrz grupy, pozostaje tajemnicą. Sekty stanowią największe zagrożenie dla tych, których uda im się omotać.

PS Imiona zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski