18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jestem gotów na wszystko

Redakcja
Fot. Tomasz Kułakowski
Fot. Tomasz Kułakowski
Jest Pan jednym z dziesięciu kandydatów na prezydenta Białorusi. Zdecydował się Pan startować, mimo że z Łukaszenką nikt nie wygra. Jestem pewien, że prezydent spektakularnie zwycięży już w pierwszej turze wyborów, 19 grudnia.

Fot. Tomasz Kułakowski

WYBORY NA BIAŁORUSI. Z UŁADZIMIREM NIAKLAJEWEM, białoruskim poetą i politykiem, opozycyjnym kandydatem na prezydenta Białorusi, rozmawia Tomasz Kułakowski

- Niejedna dyktatura padła na świecie, więc dlaczego nie miałby runąć reżim Łukaszenki? A podczas tych wyborów jest wyjątkowa szansa na zwycięstwo. Po raz pierwszy, odkąd działa demokratyczna opozycja na Białorusi.

Po pierwsze gospodarka. Ludzie mają dość Łukaszenki i wiedzą, że jego kampania wyborcza jest populistyczna i oszukańcza, ponieważ podnosi pensje, świadczenia socjalne, stypendia, emerytury i renty, nie mając na to pieniędzy. Społeczeństwo doskonale rozumie, że on chce podnieść notowania na kredyt. W poprzednich latach to się udawało, ale teraz ludzie tego nie kupią, ponieważ nie chcą stabilizacji, która jest zastojem. Mają dość kryzysu.

Po drugie Rosja, która ma z Łukaszenką na pieńku i chce go wymienić na "lepszego" prezydenta. Kreml poprzez emisję dokumentów TV skompromitował jesienią Łukaszenkę, oskarżając go o morderstwa polityczne. Do tej pory to Moskwa utrzymywała reżim, dotując ropę i gaz. To się zmieniło, ceny i cła skoczyły w górę, rentowność strategicznych przedsiębiorstw białoruskich stoi pod znakiem zapytania. Łukaszence pali się grunt pod nogami.

Po trzecie nacisk Unii Europejskiej. Bruksela, prowadząc w miarę otwarty dialog z Łukaszenką, sprawiła, że prezydent poszedł na ustępstwa wobec Zachodu. I dzięki temu mieliśmy całkiem liberalną kampanię wyborczą, nie było prześladowań opozycji, zamykania w więzieniach. Władze "pozwoliły" na zebranie 100 tys. podpisów do zarejestrowania mojej kandydatury.

Po raz ostatni możemy decydować o swoim losie, ponieważ po wygranej Łukaszenka doprowadzi państwo do krachu.

- A czym odróżnia się Pan od Aleksandra Łukaszenki?

- Jestem konsekwentny w działaniu i nie zmieniam dziesięć razy dziennie programu i przyjaciół, jak Łukaszenko. Poza tym potrafię dogadywać się jednocześnie ze Wschodem i Zachodem, w przeciwieństwie do Aleksandra Łukaszenki, który doprowadził do najgorszych stosunków z Moskwą, a z Brukselą w ogóle nie nawiązał współpracy.

- Wydaje się, że największy problem dzisiejszej Białorusi to jednak gospodarka.

- Zgadzam się. Dla mnie nie ma znaczenia, kto rządzi, byleby tylko mógł reformować gospodarkę. A Łukaszenko nie potrafi tego zrobić, ponieważ nie da się zmodernizować tego sektora bez wdrażania reform politycznych. Jednak modernizacja systemu politycznego oznaczałaby niechybną śmierć dyktatora. Dlatego wszystkie deklaracje Łukaszenki o demokratyzacji, odwilży politycznej czy reformach to wyłącznie obiecanki.

- Wracając do polityki międzynarodowej, który partner jest dla Pana ważniejszy - Rosja czy Unia Europejska?

- Dla Białorusi zawsze w równym stopniu była ważna Rosja i partnerzy zachodni. Ci, którzy głoszą, że powinniśmy opowiedzieć się po jednej ze stron, nie życzą Białorusi dobrze i nie dbają o jej interesy. Polityka wschodnia Białorusi istnieje od zawsze i rozwija się dynamicznie. Z całej tej spuścizny możemy wybrać to, co wartościowe, a resztę zmienić lub odrzucić. Natomiast wektor zachodni istnieje wyłącznie w sferze deklaracji. Nie mamy żadnych formalnych ram współpracy z Unią Europejską. Nie ma nas w Radzie Europy ani na forach Parlamentu Europejskiego.
Z drugiej strony wieszczenie, że Białoruś, w ciągu najbliższych lat, wstąpi do Wspólnoty, to utopia. Długa droga wiedzie do struktur europejskich, a my jesteśmy skazani na współpracę z dwoma partnerami międzynarodowymi. Tak jak nasza gospodarka nie potrafi funkcjonować bez powiązania z Rosją, tak nie zbudujemy społeczeństwa obywatelskiego i systemu gospodarczego opartego na nowych technologiach bez wsparcia Zachodu. Rosja również chce się modernizować i to nas łączy.

- Na początku listopada z Łukaszenką w Mińsku spotkali się ministrowie spraw zagranicznych Polski i Niemiec, Radosław Sikorski i Guido Westerwelle. Wówczas Łukaszenko zapewnił, że wybory będą demokratyczne. Wierzy Pan w to?

- Nie, ale Łukaszenko musiał coś obiecać, ponieważ w innym wypadku pogrzebałby szanse na kontynuację dialogu z Unią Europejską. Z drugiej strony Bruksela nie powinna naiwnie ufać Łukaszence. Radosław Sikorski obiecał, że Białoruś otrzyma 3 mld euro unijnej pomocy strukturalnej w ciągu 3 lat, jeżeli wybory będą transparentne. Jednak za tę kwotę Łukaszenko chce sprzedać wyłącznie imitację demokratyzacji. Zatem moja propozycja jest taka - skoro on sprzedaje fałszywą demokrację, zapłaćcie mu lewymi pieniędzmi. Po drugie, nawet jeśli Łukaszenko bezczelnie sfałszuje te wybory, nie będę namawiał Brukseli do zamrożenia dialogu z Białorusią.

- Misja Sikorskiego i Westerwellego to był błąd?

- I tak, i nie. Z jednej strony przyjazd ministrów był rozdmuchany propagandowo do legitymizacji dyktatora i pokazania, że Unia uważa go za "genialnego" polityka. Z drugiej strony, ministrowie dali jasny przekaz opozycji, że nie zostanie sama w walce z reżimem i nie padnie ofiarą zbliżenia Białorusi z Zachodem. To dla nas gwarancja bezpieczeństwa, że milicja nie będzie nas biła pałami po plecach i strzelała do tłumu. Unia zapewniła parasol i Łukaszence, i nam.

- Co Pan zrobi po sfałszowanych wyborach i naciąganym zwycięstwie Łukaszenki?

- Jest tylko jeden wariant - wyprowadzenie ludzi na ulice, dla obrony naszych praw i podziękowania za głosy wyborców. Skala fałszerstw powinna zdeterminować moich rodaków do wyjścia na miński plac. Co będzie dalej, zależy od konfrontacji z reżimem. Jeżeli przyjdzie nas 100 tys., Łukaszenko będzie musiał natychmiast odejść. Jak wyjdzie połowa tej liczby, trzeba będzie z prezydentem negocjować dopuszczenie nas do władzy. Natomiast jeśli plac będzie mniej liczny, postaramy się o lokalne zwycięstwa. Oddanie nawet cząstki władzy przez Łukaszenkę będzie oznaczać, że nie rozgoni nas siłą. Poza tym, automatycznie przejdziemy z kampanii prezydenckiej do parlamentarnej. 35 moich sztabów w całym kraju po wyborach prezydenckich będzie pracowało dalej, by wprowadzić jak najwięcej ludzi do parlamentu jesienią 2012 roku. Według naszych danych w obu izbach może się znaleźć nawet 40 naszych deputowanych. Wówczas będziemy mieli realny wpływ na prace parlamentu i zaczniemy prowadzić legalną walkę z reżimem. Wariant ewolucyjny jest bardziej realny, ponieważ mało kto wierzy w kolorową rewolucję. Ja jednak wierzę, ponieważ wystarczy jeden kamień, by wywołać lawinę.
- A nie boi się Pan, że po wyborach trafi za kratki? Taki los spotkał 4 lata temu Aleksandra Kazulina, kontrkandydata Łukaszenki w poprzednich wyborach. Przesiedział dwa lata w więzieniu m.in. za chuligaństwo i organizowanie nielegalnych zgromadzeń.

- U nas nie ma wyborów, tylko wojna. Kiedy ruszasz na front, zdajesz sobie sprawę, co cię może spotkać, więc podejmujesz odpowiedzialne decyzje. Nie chcę mówić, czy się boję. Jestem gotowy na każdy scenariusz, łącznie z więzieniem.

- Dlaczego nie udało się skonsolidować opozycji i wysunąć jednego kandydata?

- Przyczyna jest banalna, podyktowana ludzkimi ambicjami. Dla liderów opozycyjnych partii start w wyborach nie ma na celu ich wygrania, lecz zaistnienie w opinii publicznej. Proponowałem, byśmy wyłonili jednego kandydata i nie nalegałem, by był to Niaklajew. Niestety, nie udało się porozumieć.

- Jest Pan oceniany jako kandydat nie tyle prorosyjski, co stricte rosyjski, taki projekt polityczny Kremla.

- Nie przeszkadza mi to, że trafiłem w prorosyjską niszę. Ukierunkowanie na Rosję, będące w opozycji wobec władzy, pomogło mi wiele osiągnąć. Wiedziałem, że stosunki Łukaszenki z Rosją będą coraz gorsze, że możemy, po raz pierwszy w historii niepodległej Białorusi, przejąć prorosyjski elektorat prezydenta. Według niezależnych sondaży, popiera mnie 17 proc. społeczeństwa. Jednak tylko 7 procent to tradycyjny, demokratyczny elektorat opozycji. Pozostali to prorosyjscy wyborcy, którzy wcześniej głosowali wyłącznie na Łukaszenkę.

Drugi plus mojej prorosyjskości jest taki, że ta łatka pozwala mi wpływać na dwie najbardziej uprzywilejowane grupy społeczeństwa, czyli urzędników i struktury siłowe. Dla nich wyłącznie autorytet Rosji ma znaczenie, ponieważ nie znają żadnego innego. To bardzo ważny czynnik. Przestałem się także przejmować tym, że moją kampanię wspierają rosyjskie firmy. Wiele razy podkreślałem, że "rosyjskie" nie znaczy "polityczne".

Jestem kandydatem probiałoruskim, ponieważ moim zadaniem jest wyciągnięcie Białorusi z państwa - monstrum, którego prezydent nie rozumie, dlaczego się pojawiło, dlaczego funkcjonuje i jaka będzie jego przyszłość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski