MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kioski zwane okrąglakami

Andrzej Kozioł
Okrąglaki, takie jak ten sfotografowany w roku 1937, towarzyszyły nam jeszcze wiele lat po wojnie
Okrąglaki, takie jak ten sfotografowany w roku 1937, towarzyszyły nam jeszcze wiele lat po wojnie fot. Nac
Miejski Pejzaż. W okrągłych budyneczkach można było kupić prawie wszystko. Kioskarka ze Zwierzyńca uwięziona. Ostatni krakowski zabytkowy kiosk poległ niedawno temu

Stały przeważnie na rogach ulic. Okrągłe, odlane z betonu, zwieńczone blaszanym daszkiem, oblepione plakatami i afiszami. Kupowało się w nich gazety, papierosy, zapałki, pocztowe znaczki przez dorosłych uparcie nazywane markami, szklane cygarniczki, czyli fifki. Oczywiście chodzi o kioski popularnie zwane okrąglakami, typowy element krakowskiego ulicznego pejzażu.

Tu i ówdzie na murach zachowały się resztki czarnej i żółtej farby, jeszcze spod niechlujnej szarości przebijał zarys dwugłowego orła – widomy znak, że kiedyś znajdowała się w tym miejscu trafika, ale rolę trafik przejęły okrągłe kioski. Tutaj rano kupowało się „Dziennik Polski”, po południu „Echo Krakowa”, przez cały dzień „sporty”, „mazury”, „mewy” pachnące niczym siano, „giewonty”, „grunwaldy”, niebywale wytworne i drogie „wawele”. A ponieważ czasy były ubogie, kioskarze sprzedawali papierosy na sztuki.

Albo sięgali do otwartej paczki po jednego „carmena” (właściwie powinno się mówić „po jedną carmen”), albo mieli już przygotowane dwie, cztery sztuki – owinięte fioletowym lub zielonym papierem. Papier pochodził z opakowań kryjących pudełka zapałek. Pudełka takie, jak Pan Bóg przykazał – z cieniutkiego drewienka, z nalepionymi etykietkami, które z czasem stały się przedmiotem kolejnej kolekcjonerskiej pasji – filumenistyki.

Wśród zapałek były też zapałki zwane sztormowymi w kształcie – miniaturowego pancerfausta. Nie wiadomo, dlaczego ich posiadanie, podobnie jak posiadanie scyzoryka, zośki, latarki i gwizdka, było obowiązkiem każdego chłopaka z krakowskiego Zwierzyńca. Zapałki, zgodnie ze swą nazwą, nie gasły przy najsilniejszym wietrze, a ich miłośnicy zapewniali, że palą się nawet pod wodą. Uchodziły za niebezpieczną broń. „Jakbyś taką komu wrzucił za kołnierz, to by się gościu cały spolił” – zapewniali chłopacy ze Słonecznej i Kasztelańskiej, jednak nikt nie dowiódł prawdziwości tego twierdzenia. Na szczęście...

Jak się rzekło, okrąglak stanowił także słup ogłoszeniowy, pstrokaty od afiszy, kolorowy od plakatów. Można się było z nich dowiedzieć, że właśnie na Błoniach rozbił swoje namioty cyrk, że „Cracovia” („DZIADY!”, dopisywał ktoś do nazwy klubu, a ktoś inny dodawał „PANY!) rozegra swój kolejny mecz na stadionie z drewnianą trybuną przy ulicy Focha. Prawdę mówiąc, przez pewien czas afisze zapowiadały mecze „Ogniwa”, a stadion znajdował się przy ulicy Puszkina, ale kto by się przejmował oficjalnymi nazwami! Kraków konsekwentnie i uparcie lekceważył nowe nazewnictwo.

Na okrąglakach do odwiedzenia teatrów zachęcały miesięczne repertuary, kolorowymi plakatami prezentowały się nowe filmy, a malutkie, pisane ręcznie lub na maszynie (komputerów nie było, wyobrażacie sobie, młodzi ludzie, życie bez tych urządzeń?) karteczki nieśmiało proponowały to i owo. Wczesną zimą najczęściej usługi Świętego Mikołaja, który „wraz z orszakiem” odwiedzał „grzeczne dzieci”. A dorośli pamiętali, że jeszcze niedawno (dla nas w niepojęcie odległej przeszłości) z okrąglaków czarnymi literami przemawiała śmierć – niemieckie obwieszczenia o rozstrzelanych Polakach...

Wydaje się, że kioski-okrąglaki były w Krakowie od zawsze, zapamiętaliśmy je my, starzy, utrwaliły stare fotografie. W rzeczywistości pojawiły się późno, w międzywojniu, a zaprojektowane zostały przez Jana Rzymkowskiego. Barbara Zbroja i Konrad Myślik napisali w „Nieznanym portrecie Krakowa”:

Kiosk wyposażony był w solidne żelazne drzwi chroniące towar przed włamaniem. Jego wnętrze (120 cm średnicy) mogło być w zimie ogrzewane piecykiem na węgiel drzewny, zawieszanym na drzwiach od wewnątrz. (...) Do czasów II wojny światowej w różnych częściach miasta wybudowano ponad 200 takich kiosków i można powiedzieć, że stały się one jednym z symboli międzywojennego Krakowa.

Dodajmy, że żelazne drzwi, uniemożliwiające włamanie, po otwarciu stawały się witrynkami prezentującymi tytoniowo-gazetowe bogactwo kiosku. Jednak drzwi stanowiły pokusę nie tylko dla włamywaczy, ale także dla łobuzów, których nigdy w Krakowie, osobliwie na przedmieściach, nie brakowało. Jeden z okrąglaków stał u wylotu ulicy Słonecznej, dzisiejszej Prusa, nieopodal placu Na Stawach. Przesiadywała w nim mała staruszka, złośliwa i szczerze nieznosząca nas, smarkaczy. Któregoś dnia kioskarkę uwięziono w okrąglaku.

Ktoś zamknął drzwi, opasał kiosk łańcuchem, łańcuch spiął solidną kłódką. Zważywszy rozmiary wnętrza, staruszka musiała wpaść w panikę, zwłaszcza jeżeli cierpiała na klaustrofobię. Po uwolnieniu natychmiast podreptała do pobliskiej szkoły nr 31, przypuszczając, zapewne nie bez podstawy, iż sprawcami jej uwięzienia byli uczniowie tej słynnej na Zwierzyńcu oświatowej placówki. Zaczęło się śledztwo, ciało pedagogiczne emitowało dydaktyczny smrodek, twierdząc, że radzieccy pionierzy nie dopuściliby się takiego bezeceństwa. Sprawców nie wykryto...

Ponieważ w Krakowie zawsze wadzili się wszyscy ze wszystkimi, wokół kiosków-okrąglaków też wybuchł spór. Poszło o to, kto ma zasiąść w małych wnętrzach, przede wszystkim w śródmieściu, gdzie można było liczyć na spory utarg. Preferowani mieli być inwalidzi wojenni, ale – jak to zazwyczaj w praktyce bywa – firma, której miasto wydzierżawiło kioski, obsadziła je swoimi ludźmi. Sprawa skończyła się w sądzie, firmie „Orbis” zabrano okrąglaki i wydzierżawiono je Związkowi Inwalidów Wojskowych w Krakowie. Nawiasem mówiąc, drobna synekurka w postaci trafiki była starą, jeszcze austro-węgierską tradycją.

W pewnym momencie okrąglaki skazano na śmierć. Dlaczego pozbawiono Kraków tych charakterystycznych budyneczków? Zapewne po to, aby iść z postępem. Gdyby nie ów postęp, może jeździlibyśmy po Krakowie małymi, śmiesznymi tramwajami, takimi jak w Lizbonie, której władze najwidoczniej mają w nosie postęp. Może zamiast land w Rynku stałyby prawdziwe dorożki, a powożący nimi nosiliby francjozefińskie bokobrody i meloniki – jak w Wiedniu, jak niegdyś w Krakowie. Może leki kupowalibyśmy w uroczych, staroświeckich, nieco tajemniczych aptekach. Może...

Kiedy kioski zaczęły znikać, trafiłem na ich cmentarzysko w pobliżu ulicy Reymonta, nieopodal „Nawojki”. Leżały pokotem, zabłocone, pozbawione wnętrz, a oblepiające je brudne afisze informowały o wydarzeniach, które już należały do przeszłości.

Konrad Myślik, buszujący po historii Krakowa, odkrył, iż ostatni okrąglak przetrwał do niedawna. Stał przy rondzie Mogilskim służył jako słup ogłoszeniowy, poległ w 2007 roku, podczas remontu ronda. (Nawiasem mówiąc, odgrzebano wówczas umocnienia Festung Krakau, zburzone kilkadziesiąt lat wcześniej. Nie odbudowano ich, ale za to odbudowano część fortów wokół kopca Kościuszki, bezmyślnie rozebranych w latach pięćdziesiątych.)

Jednak po wielu latach przypomniano sobie o charakterystycznych dla Krakowa kioskach. Ich plastykowe imitacje stanęły wokół Rynku. U wylotu Siennej, u wylotu św. Jana i Floriańskiej i jeszcze tam, gdzie do Rynku wpada Szewska. I jeszcze nieopodal Brackiej. Podobnie jak ich poprzednicy, są słupami ogłoszeniowymi, podobnie jak przed laty można w nich kupić wyroby tytoniowe, gazety i wszelkie kioskowe drobiazgi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski