Władysław A. Serczyk: ZNAD GRANICY
Przeziębiłem się ostatnio i to w sposób, który nadaje się do demonstrowania w pierwszych klasach szkoły podstawowej ciężkich przykładów niemądrości. Nie bacząc na ostrzeżenia telewizyjnych i radiowych przepowiadaczy pogody, że nadciągają chłody, deszcze, a nawet – tu i tam – opady śniegu, zaś skokom ciśnienia towarzyszyć będą mroźne wiatry, machnąłem ręką i radośnie wybrałem się w kolejną podróż ekspresem "Małopolska” do naszej cudownej stolicy jeszcze cudowniejszego kraju. Jak zwykle byłem wyposażony w parę groszy na jakiś podstawowy posiłek w "Warsie” oraz zwiewną bawełnianą koszulinę nakrytą elanową marynareczką i kurtką podszytą wiatrem. W wagonie, w którym miała działać klimatyzacja, wysiadł sterownik, a może jeszcze inne urządzenie, bo na przykład informacje przekazywane przez drużynę konduktorską o zwiększającym się opóźnieniu, sprowadzały się tylko do dzwonka w głośniku. Po prostu zepsuł się mikrofon. Od Krakowa było jeszcze gorzej. Do wagonu wpadła wielka grupa turystów z krajów bałtyckich, z których każdy dźwigał całe swoje mienie w kufrach na kółkach, specjalnie przystosowanych do przewożenia takich ilości rzeczy. Po korytarzu hulał wiatr, bowiem paru cudzoziemskich pasażerów uchyliło okna, żeby lepiej widzieć i porobić parę pamiątkowych zdjęć. Szyby rzeczywiście nie były najczystsze.
Jak zawsze, w czasie każdej podróży polskim pociągiem, zastanawiam się, dlaczego odstąpiono od wypróbowanej (jeszcze w Drugiej Rzeczpospolitej) praktyki lokowania walizek i wszelkiego rodzaju pakunów o potężnych gabarytach w oddzielnych przedziałach lub nawet – wagonach – bagażowych. Efekty takiego postępowania widzimy na każdym kroku, a podróżni pierwszej – podobno – klasy nie wiedzą, co zrobić z nogami w i tak ciasnych przedziałach.
Jak było, tak było. Nie ukrywam: było beznadziejnie. Do Warszawy dotarłem nieco wyziębiony, ze zwyczajnym na tej trasie czterdziestominutowym opóźnieniem (kiedyś opóźnienie wyniosło 260 minut, "za co państwa przeproszono i proszono o dalsze korzystanie z ekspresów Intercity”). Żona zaaplikowała mi natychmiast kubeł gorącej herbaty i, znacznie mniejszy kubeczek jej odmiany "góralskiej”, mnóstwo różnych pastylek i wrzuciła pod kołdrę, żebym się wygrzał. Nie muszę dodawać, że na polu (w Warszawie mówią "na dworze”) było piekielnie zimno.
Niestety. Pomoc była właściwa, lecz przyszła zbyt późno. No i mam, co mam. Kaszel, katar, ból gardła wraz z innymi tego typu przyjemnościami. I myślę sobie: takim stary, a taki niemądry. Do tego jeszcze biorę się do radzenia swoim rówieśnikom. Lekarzu! Lecz się sam.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?