MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie bój się,Europo!

Redakcja
350 milionów Europejczyków już dziś buduje swoją przyszłość; od ciebie zależy, czy do nich dołączymy - to powtarzane do znudzenia hasełko z panawiatrowej kampanii jest klinicznym przykładem na poświadczenie nieprawdy, co ponoć jest u nas karalne. Chyba że w założeniach ideowych tego hasła przyjęto zasadę, że negocjacje z Unią Europejską to czysta formalność, klepniemy pokornie wszystko, co nam zaproponują, a potem udamy się masowo do urn, żeby zagłosować za integracją. Ale i wtedy ostateczny wynik zależeć będzie od decyzji poszczególnych krajów "15", przy czym przykład Irlandii dowodzi, że wcale nie musi być on dla nas pozytywny...

Miliony polskich chłopów wzmocnią siłę przekonywania rolniczego lobby w Brukseli

   Ponieważ jednak negocjacje zostały w naszym kraju potraktowane zgodnie z literą i duchem tego określenia, wszystko wskazuje na to, że nasze

dołączenie do 350 milionów

unijnych Europejczyków zależy w znacznej mierze od nich. Europejczycy zaś dzielą się, zgrubsza rzecz ujmując, na zwykłych obywateli i polityków. Pierwsza grupa, jak wykazał ostatni eurobarometr, nie bardzo wie, na czym ta cała integracja ma polegać (kiepskie poinformowanie deklaruje 83 proc. badanych), jakie kraje starają się o członkostwo (o Polsce wie co 4. obywatel Unii), a tak w ogóle to chętnie budowaliby swoją przyszłość bez naszego udziału. Politycy natomiast wykonują taniec z figurami, który ma udowodnić, że bardzo chcą rozszerzenia, ogromnie się z niego cieszą, po czym w następnych pas okazuje się, że naprawdę robią coś zupełnie odwrotnego. Jednych i drugich łączy jednak wspólny cel, a mianowicie: trzeba to wszystko tak urządzić, żeby do integracji zbyt wiele nie dopłacić, a jak się da - to nawet zarobić.
   Najpoważniejszym klientem do dopłacania jest rolnictwo, już teraz pochłaniające blisko połowę pokaźnego, brukselskiego budżetu - w 2001 roku były to ponad 93 mld dolarów, z czego 2/3 stanowiły bezpośrednie dopłaty dla producentów rolnych. Kanclerz Niemiec szybko obliczył, że pełne dopłaty dla nowych członków kosztowałyby Unię 20 mld euro, a jego rodaków aż 10 mld, a nawet te nędzne 25 proc. to - ho, ho - 8 mld, czyli uszczuplenie niemieckiego budżetu o 4 mld euro. W związku z wyborami i wypowiedzią swego konkurenta, który półgębkiem, ale uznał prawo nowych członków do częściowego przynajmniej korzystania z dobrodziejstw wspólnej polityki rolnej, kanclerz oznajmił, że niemiecka cierpliwość się wyczerpała i o żadnych dopłatach mowy nie ma, przynajmniej do chwili ogłoszenia wyników wyborów. A poza tym trzeba tę politykę zreformować i skończyć z wywalaniem potwornych pięniedzy na gałąź gospodarki, która zatrudnia raptem 6 proc. ludzi i przynosi krajom Unii niespełna 2 proc. PKB. Czyli - zgodnie z zasadą solidarności - i nam nie dać, i swoim odebrać.
   Jak się łatwo domyślić, tego typu myślenie gorąco wsparły kraje, które do brukselskiej kasy wpłacają więcej niż z niej biorą, a więc Holandia, Szwecja i Wielka Brytania. Z kolei państwa z dużą liczbą rolników - np. Francja, Hiszpania czy Grecja - za nic nie chcą się refomować i w związku z tym owe 25 proc. dopłat dla naszych chłopów zamierzają jakoś przełknąć. Dania i Austria, owszem, coś by dały, ale nie aż 25 proc., bo w takim przypadku, jak wyliczono w Wiedniu, budżet każdego austriackiego obywatela zostałby uszczuplony o

całe dwa euro miesięcznie

   Reszta zastanawia się jeszcze, co na ten temat powiedzieć, ale nikt nie przewiduje możliwości zwiększenia stawki, zaproponowanej przez komisję, czy też skrócenia 10-letniego okresu dochodzenia do pełnej wysokości dopłat.
   Ale, choć nikt na Zachodzie głośno o tym nie mówi, pozostawienie polskich rolników w europejskiej sieni wynika nie tylko z faktu, iż naszych przyszłych partnerów cechuje daleko posunięta oszczędność, przez radykałów nazywana skąpstwem. Unijni dyplomaci zapewniają, że dopłaty w pełnej wysokości zahamują proces restrukturyzacji rolnictwa (ciekawe, że nic takiego nie zdarzyło się w krajach Unii), a swoje wypowiedzi ilustrują obrazkiem przedstawiającym chatę krytą strzechą, z drabiniastym wozem na gumnie, jako symbolem zacofania polskiej wsi. Naprawdę zaś obawiają się, że wsparci przez unijne pieniądze polscy rolnicy zanadto się rozhulają i zaczną produkować zbyt dużo i zbyt dobrze. I co wtedy powiedzą finansowo rozpaskudzeni, choć wciąż narzekający na swój los unijni farmerzy?
   I, teoretycznie rzecz biorąc, obawy te są uzasadnione, biorąc pod uwagę potencjalne możliwości naszego rolnictwa. Nasze użytki rolne to 1/5 areału rolniczego "15" i pod tym względem zajmujemy trzecie miejsce w Europie, po Francji i Hiszpanii. Rolnicy stanowią blisko 30 proc. społeczeństwa, podczas gdy w najbardziej rolniczym kraju UE, Francji, odsetek ten sięga 15 proc. Duży areał upraw przekłada się na wysoką produkcję zbóż. Mimo o połowę niższej niż średnia unijna wydajności z hektara zajmujemy 4. miejsce w Europie w produkcji zboża, przy czym żyta produkujemy tylko o 300 tys. ton mniej niż cała Unia i o blisko milion ton więcej niż drugie na europejskiej żytniej liście Niemcy.
   Niezłe, czwarte miejsce zajmuje w rankingu ilościowym nasza wieprzowina, a liczba sztuk trzody chlewnej stawia nas na trzeciej pozycji w Europie. Natomiast w produkcji wołowiny plasujemy się na dość dalekiej, siódmej pozycji, podobnie jak w przypadku posiadanych sztuk bydła. Możemy za to, z czwartą pozycją w Europie, podjąć próbę zalania naszym mlekiem tego kontynentu. Moglibyśmy też zasypać go naszym cukrem, co umożliwia nam trzecie miejsce pod względem areału zasiewów buraka cukrowego, ale na szczęście i dla nich, i dla nas (od lat bowiem produkujemy więcej cukru niż możemy go zjeść i wyeksportować) nasze buraki są zdecydowanie mniej słodkie niż unijne. Jeśli do tego wszystkiego dodamy rosnącą produkcję taniejącego drobiu, rezerwa europejskich rolników i polityków wobec konkurencji polskiej wsi wydawać się może uzasadniona.
   W sukurs przestraszonej Europie przyszli jednak polscy włodarze wszelkich opcji i kolorów, którzy przez 12 lat transformacji ustrojowej nie tylko nie wypracowali jakiejkolwiek polityki rolnej, ale udało im się nawet doprowadzić tę gałąź gospodarki na

skraj katastrofy

   Na rynek produkuje co prawda zaledwie 600 tys. spośród blisko 2 mln gospodarstw, mamy prawie 2 mln hektarów odłogów, ale i tak co chwilę dostajemy koszmarnej migreny z powodu nadmiaru dóbr wyprodukowanych w polu i oborze. Grubo ponad 20 proc. dochodów rolników stanowią świadczenia społeczne, a liczba zarejestrowanych na wsi bezrobotnych wynosi 1,4 mln osób, przy czym razem z nie zajestrowanymi może to być nawet 2 mln. Bardzo pozytywne zjawisko, jakim jest zmniejszenie wydatków na żywność, jest przede wszystkim efektem jej relatywnego potanienia, podobnie zresztą jak obecna, rekordowo niska inflacja. To, że właśnie na przednówku taniejąca żywność spowodowała spadek inflacji poniżej 2 proc. jest niewątpliwym osiągnięciem, tyle że jego skutki dla rolnictwa są niewątpliwie żałosne.
   Ponieważ zaś głównym problemem polskiej wsi jest brak pieniędzy, logiczna wydaje się postawa Unii, blokująca dopływ tychże dla naszych gospodarstw. Na wszelki wypadek nawet w zasadach dotyczących funduszu SAPARD umieszczono zastrzeżenie, że środków z Brukseli nie wolno wykorzystywać w celu zwiększenia produkcji, tylko na modernizację sektora rolnego. Ale o to, by nawet to ostatnie założenie nie zostało w pełni zrealizowane, postaraliśmy się wspólnie z Unią, dzięki czemu SAPARD ruszy dopiero w lipcu, z ponad 2-letnim opóźnieniem i, jak wszystko dobrze pójdzie, nie uda nam się wykorzystać tych setek milionów euro, które nam przyznano. Unia bowiem, swoim zwyczajem, będzie bardzo wnikliwie oceniać nasze wnioski i czepiać się wszelkich możliwych szczegółów, natomiast budżet państwa i samorządów będzie miał kłopoty z obowiązkowym współfinansowaniem sapardowskich przedsięwzięć.
   Bruksela może więc na SAPARD-zie zaoszczędzić parę euro, ale i oszczędności na okrojonych dopłatach nie są w przyszłości wykluczone. Ich bezpośrednim płatnikiem ma bowiem być Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, wsławiona ostatnio aferą z systemem rejestracji produkcji rolnej IACS, która to afera kosztowała nas zwrot 2,8 mld euro do brukselskiej kasy. Aby rolnicy mogli otrzymać dopłaty bezpośrednie, nasze grunty, świnie i bydło muszą być wpisane do komputerów i zakolczykowane przed końcem 2003 roku. Jeśli ARiMR zdąży na czas (w grę wchodzi np. zewidencjonowanie 6 mln sztuk bydła i ponad 18 mln trzody chlewnej), będzie to niewątpliwie kolejny i kto wie, czy nie największy, cud nad Wisłą!
   Jeśli jednak stanie się cud, to na drodze europejskiej ekspansji naszego rolnictwa

stanie solidny mur

zbudowany z unijnych norm i dyrektyw. Pewien wysoki urzędnik instytucji związanej z rolnictwem wyznał mi kiedyś, że po trzech minutach lektury dokumentu zwanego dyrektywą dostaje długotrwałej migreny. Cóż dopiero czują ci, którzy do tych przepisów mają się dostosować... Ano, czują się źle, czego dowiodła niedawna kontrola inspektorów UE. Okazuje się bowiem, że na 3650 zakładów mięsnych w Polsce, normy unijne spełnia aż... 45. Pozostałe bądź dostosują się do tych norm, w czasie zaakceptowanego wstępnie przez Komisję Europejską kilkuletniego okresu przejściowego, bądź padną, zmniejszając w ten sposób konkurencyjność naszego przemysłu mięsnego. Z 390 polskich mleczarni miękkie lądowanie na unijnym rynku zapewniło sobie do tej pory raptem 30, przy czym część z nich to zakłady przejęte przez zagraniczny kapitał. Mięsne, rybne i mleczne przetwórnie stoją więc przed wyborem - albo znajdą te 2 mld euro na odpowiadające unijnym normom kafelki, kraniki z fotokomórką, systemy obiegu wody i oczyszczania ścieków, albo zamkną interes, a pracowników wypuszczą na zieloną trawkę. My zaś, korzystając z dobrodziejstw wspólnego rynku, będziemy wcinać duńskie szynki i holenderskie sery.
   W nieco spóźniony stan paniki wpadli ostatnio producenci drobiu, gdy za pośrednictwem prasy dowiedzieli się, że od chwili wstąpienia do Unii klatki dla kur będą musiały być większe. Tak się jakoś porobiło, że w naszym stanowisku negocjacyjnym, gdzie szczegółowo wyliczone są kłopoty producentów zbóż, mięsa, chmielu, tytoniu, owiec, maciorek, lnu i konopi, a nawet importerów "ryżu długiego, całkowicie lub częściowo bielonego", o problemach drobiarzy nie wspomniano ani słówkiem. Prawdę mówiąc, sami są sobie winni, bo zamiast lobbować w Warszawie, tłukli masowo kurczaki i podbierali jaja, doprowadzając do nadprodukcji i dramatycznej obniżki cen. Ostatnio obudzili się z ręką w nocniku i w trybie awaryjnym zażądali 15-letniego okresu przejściowego na zainstalowanie wyżej wzmiankowanych klatek. Strach pomyśleć, co będzie, gdy wreszcie przeczytają dyrektywę na temat jaj, np. akapit dotyczący

wysokości komory powietrznej,

która jest "podstawowym kryterium różnicującym poszczególne klasy jakości (...). W klasie A komora powietrzna nie powinna być wyższa niż 6 mm, a okresowo w ciągu 7 dni od daty pakowania albo 9 dni od daty zniesienia nie może przekraczać 4 mm i wtedy można jaja oznakować jako `ekstra`".
   Producenci owoców i warzyw lepiej zadbali o swoje interesy i nasi negocjatorzy zamierzają jakieś ulgi dla nich wytargować. Jeżeli zaś do plantatorów truskawek dotarły plotki, że w Unii te owoce muszą przybrać kształt owalny, to spieszę z informacją, że jest to wredne pomówienie. Zapewne uda nam się zachować istnienie korniszonów, mimo iż z całą pewnością ważą one mniej niż nakazane w UE 180 gramów, ale za to nie będziemy musieli prostować ogórków, czym straszą bezpodstawnie wrogowie unijnej biurokracji. Ale dla sadowników mam złą wiadomość - musicie zainwestować w zakup np. suwmiarki, bo średnica jabłek konsumpcyjnych ma wynosić ni mniej, ni więcej, tylko 55 mm.
   Szybkie dostosowanie się do unijnych wymogów jest więc, patrząc z dużą dozą optymizmu, niełatwe, ale i tak na wszelki wypadek Unia chce przeforsować jeszcze jeden system zasieków, w postaci limitów produkcyjnych, za które przysługują dopłaty, a ich przekroczenie nie tylko pozbawia delikwenta dopłat, ale w niektórych przypadkach naraża na poważne kary. Limity te są oparte na tzw. plonach referencyjnych, czyli takich, jakie dany kraj osiągnął w oznaczonych latach. Z tego też powodu rolnik fiński otrzymuje dwa razy mniejsze dopłaty niż niemiecki. W przypadku Polski Unia uparła się, aby nasze limity ustalać według urobku lat 1995-99, kiedy to mieliśmy do czynienia z załamaniem produkcji rolnej i nijak nie chce się zgodzić na to, żeby za podstawę przyjąć początek urodzajnych lat 90.
   A więc nie bój się, Europo, polskich rolników. W pierwszym roku 25-procentowe dopłaty sfinansujemy i tak sami (efekt systemu refundacji poniesionych kosztów), zapłacimy swoją 2,5-miliardową składkę w euro, dzięki kiepskiemu przygotowaniu administracji nie zrujnujemy budżetu funduszu regionalnego, a zasiłki dla bezrobotnych i biednych także zapłacimy z własnej kieszeni. A już na pewno nie zalejemy cię naszymi płodami rolnymi, choćby nadal gnębiły nas kolejne klęski urodzaju. Z własnych kieszeni pokryjemy przewidywany wzrost ceny wołowiny o 35-44 proc. i mleka o 37 proc., pocieszając się tym, że pszenica staniała o 28 proc., a drób o 22 proc. Możemy się natomiast przydać Europie, np. jako konsumenci i wydajni pracownicy, w niezbyt popularnych na Zachodzie zawodach. I na pewno

przydamy się unijnym rolnikom,

którzy, zdaje się, zrozumieli to wcześniej niż politycy. Już ponad rok temu, na odbywającym się w Krakowie europejskim kongresie rolnictwa, przedstawiciel jednej z największych organizacji unijnych farmerów podkreślał, że miliony polskich chłopów wzmocnią siłę przekonywania rolniczego lobby. Kilkanaście dni temu zaproszono naszych gospodarzy do wspólnego manifestowania w Strasburgu przeciwko proponowanym zmianom w unijnej polityce rolnej. Zapewne, jak wskazują sondaże, zagłosujemy w referendum za przystąpieniem do Unii, bo niezależnie od tego, czy po integracji będzie nam lepiej (jak obiecuje Eneko Landabur, dyrektor generalny ds. rozszerzenia UE), czy też "przejściowo gorzej" (jeśli przez pierwsze lata będziemy wpłacać do unijnego budżetu więcej niż z niego otrzymamy, co Günter Verheugen, komisarz ds. poszerzenia wspólnoty, uważa za niemoralne, ale niewykluczone) raczej nie mamy innego wyjścia.
Barbara DoliŃska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski