Barbara Rotter-Stankiewicz: ZA MOICH CZASÓW
A co nam zaserwowano? Wszechobecną angielszczyznę. Abstrahuję od poziomu artystycznego tego przedsięwzięcia - mogę się nawet zgodzić, że był wysoki. Tylko co mi z tego? Przygotowane przez angielskiego reżysera widowisko "Twój Anioł Wolność ma na imię" miało sprawić, iż nawet "powietrze będzie przesycone wolnością".
Może i było, tylko jak miało to dotrzeć do ludzi, dla których ojczystym językiem wciąż jeszcze jest polski? Mój syn ma na to prostą receptę: "ucz się angielskiego", ale chyba jestem już na to za stara. Poza tym nawet przy założeniu, że znałabym ten język biegle, moje tłumaczenie poezji nie byłoby lepsze niż symultaniczny, z konieczności bardzo "prozaiczny" przekład serwowany przez tłumaczkę. "Staramy się rozbić kajdany, które nas więzą" - brzmiało z telewizora...
Mam nadzieję, że recytowany angielski przekład wiersza Wisławy Szymborskiej bardziej odpowiadał oryginałowi. Szymborska po angielsku, Kayah - również. Co zostało po polsku? Konferansjerka, "przerywniki" w wykonaniu Jandy i Radziwiłowicza, jedna piosenka, wierszyk 11-letniego Adasia. I chyba tyle... Reszta, łącznie z "konwersacją" z widownią, po angielsku, a dla równowagi, rysowanie na piasku, czyli jak nazwał to Mann "nowatorska forma mamienia widowni" - na tle pieśni naszych wschodnich sąsiadów. Czułam się jak na imprezie, której reżyser nie mógł się zdecydować, czy ma to być koncert rozrywkowy, czy akademia ku czci. W sumie wyszła irytująca składanka rodem z importu. Miałam wrażenie, że nawet piski na widowni były nie tylko z importu, ale nagrane, bo brzmiały tak samo entuzjastycznie, bez względu na to, czy na estradzie śpiewała Kayah, czy grano Chopina.
Nie wiem, czy przegapiłam zarządzenie o tym, że język angielski obowiązuje u nas także przy okazji obchodzenia świąt narodowych? Bo dla mnie rocznica gdańskich porozumień jest takim właśnie świętem. W jakiejś części moim własnym. Cieszę się, że także międzynarodowym, ale to nie powód, by obchodzono je po angielsku. I myślę, że nie jestem w tym poglądzie odosobniona.
W tym kontekście przypominają mi się początki festiwalu w Sopocie, kiedy każdy z zagranicznych wykonawców musiał zaśpiewać jeden polski utwór. Czasem łamana polszczyzna budziła uśmiech, ale piosenka często szła w świat. Teraz daliśmy się zalać. Dobrze, że nie w trupa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?