Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pozorny rozwód ze Stalinem

WŁODZIMIERZ KNAP
Proces TUN, gen. Stanisław Tatar przed sądem FOT. ARCHIWUM
Proces TUN, gen. Stanisław Tatar przed sądem FOT. ARCHIWUM
Żaden z trójki oprawców nie przyznał się do winy. Jak jeden mąż zasłaniali się brakiem pamięci, wykonywaniem rozkazów, podważali wiarygodność świadków, wskazywali na brak dokumentów, na stronniczość sądu.

Proces TUN, gen. Stanisław Tatar przed sądem FOT. ARCHIWUM

11 LISTOPADA 1957 * Wyroki w procesie funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego * Gen. Roman Romkowski, płk Anatol Fejgin i płk Józef Różański skazani

Przede wszystkim jednak przedstawiali się jako wierni synowie partii. Owszem, w czasie procesu wyrażali skruchę, lecz wyłącznie z tego powodu, że zaszkodzili partii. "Nam się robi wyrzuty, że myśmy wykonywali decyzje partyjne, które były dla mnie, komunisty, o wiele ważniejsze niż rozkaz. Z tego powodu stawia się nam zarzut" - skarżył się gen. Roman Romkowski, wiceminister bezpieczeństwa publicznego. W podobnym duchu mówił płk Józef Różański, szef Departamentu Śledczego: "Ja poszedłem na tę robotę skierowany przez partię i boli mnie to, że zadania nie tylko nie wykonałem niechcący, wbrew naprawdę najgłębszej mojej woli, lecz wyrządziłem partii krzywdę".

Proces wspomnianej trójki miał być początkiem destalinizacji struktur władzy, nie tylko aktem sprawiedliwości i zadośćuczynienia, lecz także powinien odpowiedzieć precyzyjnie na pytanie, jak doszło do bezprawia.

Tak się jednak nie stało. Proces był początkiem i końcem destalinizacji. Mechanizmy władzy totalitarnej nie zostały odkryte. Proces utajniono, a po jego zakończeniu ograniczono się do opublikowania krótkiego komunikatu. Solidnej wiedzy o nim nie dostarczają dzisiaj nawet podręczniki akademickie. Te albo wcale o nim nie wspominają, albo traktują zdawkowo.

Jedyny proces oprawców z bezpieki

Dlaczego na ławie oskarżonych postawiono właśnie tych trzech oskarżonych, tylko tych trzech? Dlaczego na pierwszym miejscu znajduje się osoba społeczeństwu stosunkowo mało znana, zajmująca pośrednie stanowisko, a mianowicie Romkowski?" - mówił w mowie końcowej Oktaw Pietruski, obrońca gen. Romana Romkowskiego. Pietruski, podobnie mec. Michał Brojdes oraz mec. Krzysztof Bieńkowski, obrońcy płk. Józefa Różańskiego, dyrektora Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP), i płk. Anatola Fejgina, dyrektora Departamentu X, obronę swoich klientów oparli na przedstawieniu ich jako karnych wykonawców woli partii, wiernych komunistów.

Tak również w czasie procesu bronili się sami oskarżeni, bardzo ważni funkcjonariusze komunistycznego aparatu terroru. Podkreślali, że sąd nie dysponował istotnymi dokumentami, bo te zostały zniszczone lub niedostarczone, m.in. z ich rozkazu.

Z linią obrony Romkowskiego i Fejgina, kapitalnie współgra opis Zbigniewa Błażyńskiego, pracownika Radia Wolna Europa, który rozmawiał z ppłk. Józefem Światłą, wicedyrektorem X Departamentu, na falach RWE. "Nie zapomnę, że w czasie jednej z rozmów Światło ożywił się, spojrzał na mnie i powiedział najzupełniej niespodziewanie: Czy pan wie, o co Amerykanie mnie pytają? Ilu ludzi zabiłem czy też torturowałem tymi oto rękami. Czy to nie jest głupie? Nigdy nikogo nie zabiłem ani nie torturowałem. Ja tylko wydawałem rozkazy, podpisywałem większość z nich, a potem dopilnowywałem właściwego ich wykonania. I to wszystko". Również niemal baranka robił z siebie Anatol Fejgin. Pod koniec lat 80. oburzał się w rozmowie z Henrykiem Piecuchem (jej zapis ukazał się w książce "Spotkania z Fejginem. Zza kulis bezpieki"), że ktoś może posądzać go o to, iż kogokolwiek choćby tknął palcem podczas śledztw. Piecuch przyznał, że szef osławionego X Departamentu, powstałego w celu zdemaskowania "szpiegów" w partii , był takiej postury, iż własnymi rękoma nie mógłby zrobić krzywdy przesłuchiwanemu. Ale ponad wszelką wątpliwość osobiście torturował niektóre osoby. Dodajmy, że w latach 90., w wolnej Polsce, Fejgin domagał się uhonorowania przez państwo jego działalności w UB.
11 listopada 1957 r. Godzina 16. Sędzia Sądu Wojewódzkiego w Warszawie zaczął odczytywanie wyroku. Skończył o 20. Romkowski i Różański skazani zostali na 15 lat więzienia, a Fejgin na 12 lat. Cała trójka złożyła rewizję do Sądu Najwyższego. Ten w październiku 1958 r. zmniejszył karę o rok tylko Różańskiemu. Romkowski trafił do więzienia w Sztumie, Różański karę odsiadywał w Warszawie i Wrocławiu, a Fejgin - w Raciborzu. Po ośmiu latach, 8 października 1964 r., wyszli z więzienia. Z prawa łaski wobec nich skorzystała Rada Państwa.

Antoni Ferenc, prokurator oskarżający Romkowskiego, Różańskiego i Fejgina, w czasie procesu przywołał słowa Fiodora Dostojewskiego z książki "zapiski z domu umarłych". Rosyjski pisarz napisał, że "są zbrodnie, które zawsze i wszędzie, wedle wszystkich możliwych kodeksów, od początku świata uchodzą za zbrodnie bezsporne i będą za takie uchodziły, dopóki człowiek pozostanie człowiekiem". I Ferenc dodał: "Do rzędu takich właśnie zbrodni należą czyny zarzucane oskarżonym". Ale nie tylko im. Oni rzeczywiście stanowili dość znaczący, ale tylko wierzchołek w maszynie zbrodni, jaką był aparat terroru w czasach bie-rutowskich.

Podczas procesu obrońca Romkowskiego przedstawiał dowody na to, że w gruncie rzeczy wiceminister bezpieczeństwa publicznego był narzędziem w ręku ważniejszych od niego ludzi, a przede wszystkim Jakuba Bermana, nadzorcy MBP z ramienia partii. Berman, w okresie stalinowskim postać numer dwa w państwie, po Bolesławie Bierucie, zeznając w procesie byłych swoich podwładnych, przyznał, że i on działał pod wielką presją. Winę zwalił na "sieć beriowszczyzny". Zeznanie Bermana jest kolejnym dowodem na to, że ludzie stojący w tamtym okresie na czele tzw. Polski Ludowej byli totalnie ubezwłasnowolnieni przez Rosjan.

Proces wspomnianej trójki miał stać się początkiem destalinizacji struktur władzy. Być nie tylko aktem sprawiedliwości i za- dośćuczynienia, lecz także odpowiedzieć precyzyjnie na pytanie, jak doszło do bezprawia, do powstania enklaw wyłączonych z jakiejkolwiek kontroli, działających według własnych praw. Tak się jednak nie stało. Proces był początkiem i końcem destalinizacji. Mechanizmy władzy totalitarnej nie zostały odkryte. Proces utajniono, a po jego zakończeniu ograniczono się do opublikowania krótkiego komunikatu. Zresztą solidnej wiedzy o nim nie dostarczają dzisiaj nawet podręczniki akademickie.

Faktem jest, że śledztwo przeciwko Romkowskiemu, Różańskiemu i Fejginowi koncentrowało się na sprawie Lechowicza - Jaroszewicza, aresztowanych przez UB w październiku 1948 r. (ta sprawa sama w sobie jest ciekawa, bo pokazuje mechanizm przedwojennych powiązań polskich komunistów z wywiadem sowieckim, a także rzuca światło na dzieje PPR w czasie okupacji. Obaj uznani zostali za prowokatorów, działających wśród polskich komunistów przed wojną i w czasie okupacji). Sprawa Lechowicza - Jaroszewicza miała dostarczyć dowodów przeciwko Władysławowi Gomułce i Marianowi Spychalskiemu, odsuniętym od władzy w ramach walki z tzw. odchyleniem prawicowo--nacjonalistycznym. Nie bez znaczenia jest również to, że o ile pierwsze prokuratorskie przesłuchania Różańskiego, aresztowanego w końcu 1954 r. (Romkowski i Fejgin zostali aresztowani w kwietniu 1956 r.), dostarczają wielu ciekawych informacji o powstaniu UB i jego działaniach w latach 1944-1954, to później śledztwo zostaje mocno zawężone. Niewiele dokumentów z procesu oddaje obraz czasów wielkiego terroru, torturowania tysięcy akowców, prześladowania chłopów, zwykłych obywateli uważanych za szpiegów i dywersantów itd.
Nie bez znaczenia było też to, że niektórzy prokuratorzy, mający dociec prawdy o zbrodniach Romkowskiego, Różańskiego i Fejgina, wcześniej współdziałali z UB, oskarżali w tajnych procesach. Ale to nie oni decydowali w 1957 r., kto i za co ma zostać pociągnięty do odpowiedzialności. Akt oskarżenia przeciwko trzem wysokiej rangi funkcjonariuszom MBP zatwierdzało Biuro Polityczne KC PZPR z I sekretarzem Władysławem Gomułką na czele. A ten nie był, bo nie mógł być zainteresowany ujawnianiem początków instalowania komunizmu w Polsce, w tym swojego w nim udziału. Ponadto cały czas był ortodoksyjnym komunistą, któremu przeszkadzało nie tyle bezprawie czynione przez UB i NKWD wobec społeczeństwa polskiego, co fakt, że był inwigilowany przez funkcjonariuszy X Departamentu. Podobnie myślał praktycznie cały aparat partyjny. Zdawał sobie sprawę, że bez policji politycznej nie można rządzić w systemie totalitarnym. Ona zaś, mimo zmiany nazw, opierała się na tych samych ludziach i mechanizmach działania.

Przy wszystkich zastrzeżeniach nie sposób nie przyznać, że lepiej jednak, iż do procesu Romkow-skiego, Różańskiego i Fejgina doszło. O tym, że tak się stało, zdecydowały przede wszystkim trzy czynniki. Najpierw śmierć Stalina, a w jej konsekwencji zlikwidowanie szefa sowieckiej policji politycznej Ławrientija Berii i najbliższych mu osób. Być może zmiany zachodzące w ZSRR, gdzie winą za zbrodniczy system władza chciała obciążyć jedynie aparat terroru, doprowadziły w grudniu 1953 r. do ucieczki na Zachód ppłk. Józefa Światły, wicedyrektora X Departamentu MBP. To był drugi czynnik, a cykl jego niemal 150 wystąpień na falach Radia Wolna Europa, począwszy od 28 września 1954 r., miał piorunujący efekt. Trzecim były wydarzenia zwane "polskim październikiem".

Choć polscy komuniści długo nie chcieli wierzyć, że Światło mógł zdradzić, to już od początku 1954 r. rozpoczęły się zmiany w resorcie bezpieczeństwa publicznego. 1 stycznia 1954 r. odwołano ze stanowiska dyrektora X Departamentu Fejgina. Powodem było to, że dopuścił do ucieczki Światły.

26 lutego 1954 r. Różańskiego odwołano ze stanowiska, a następnie usunięto z pracy w resorcie. Dlaczego? Przyczyn było kilka. Wśród nich ta, że Różańskiego nie cierpiała płk Julia Brystigerowa, doktor filozofii Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, ale przede wszystkim wpływowa fun-kcjonariuszka MBP. Jej znaczenie było konsekwencją głównie tego, że była jednocześnie kochanką Jakuba Bermana, komunistycznych ekonomistów: Hilarego Minca i Eugeniusza Szyra, ale także Bolesława Bieruta. Brystigerowa pod koniec życia pod wpływem sióstr franciszkanek z Lasek przyjęła chrzest (zmarła w 1975 r. w Warszawie, a od 1956 r., gdy została zwolniona ze służby, pracowała jako redaktor w Państwowym Instytucie Wydawniczym). Kluczowym powodem odsunięcia Różańskiego było jednak to, że uwielbiał torturować więźniów. Był sadystą, jakich mało. "O tym, że człowiek, który mnie bił - wspominała w czasie procesu jedna z więźniarek - nazywał się Różański, wiem od innych więźniarek. Opowiadano, że najgorsze są przesłuchania prowadzone przez niego. Wszyscy się go bali. Mówiono, że to jest ten najważniejszy, ważniejszy od Radkiewicza (ministra bezpieczeństwa publicznego)". Przypomnijmy, że w 1954 r. Różańskiego oskarżono o to, że "jako dyrektor Departamentu Śledczego przekroczył granicę swych uprawnień, wyrządzając przez to poważne szkody interesom PRL".
Po trwającym dwa dni procesie został w grudniu 1955 r. skazany na 5 lat więzienia, ale zaraz na mocy amnestii złagodzono mu wyrok do 3 lat i 4 miesięcy. To, że w procesie z 1957 r. Różańskiemu wyrok podwyższono, wynikało z faktu, iż Gomułce i jego ekipie potrzebny był kozioł ofiarny.

W maju 1956 r. rozpoczęły się przesłuchania trzech oprawców z MBP. Trwały prawie półtora roku. Proces zaczął się 16 września w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie. Prowadzony był przy drzwiach zamkniętych. Przesłuchano 115 świadków, zgromadzono kilkaset tomów akt sprawy.

W październiku 1956 r. VIII Plenum KC PZPR powołało specjalną komisję do zbadania odpowiedzialności partyjnej osób, które sprawowały nadzór nad organami bezpieczeństwa. W maju 1957 r. komisja przedstawiła raport, w którym niemal całą winę zrzucono na Romkowskiego, Różańskiego i Fejgina jako tych, którzy "stworzyli szczególny system prowadzenia śledztwa, polegający na tym, że najczęściej młodzi, niedoświadczeni oficerowie śledczy nie byli wtajemniczani w całość śledztwa, a otrzymywali od swoich zwierzchników z góry ustalone wycinkowe pytania".

W czasie procesu ani Romkowski, ani Różański, ani Fejgin nie wyrażali skruchy. Nie byli też całkowicie bierni. "Ja mógłbym powiedzieć o dziesiątkach innych spraw, w których nie brałem udziału, a były" - mówił Romkowski. I dodał: "Nam się robi wyrzuty, że myśmy wykonywali decyzje partyjne, które były dla mnie, komunisty, o wiele ważniejsze niż rozkaz. Z tego powodu stawia się nam zarzut".

Równie przerażająco brzmią zeznania Różańskiego: "Ja poszedłem na tę robotę skierowany przez partię i boli mnie to, że zadania nie tylko nie wykonałem niechcący, wbrew naprawdę najgłębszej mojej woli, lecz wyrządziłem partii krzywdę".

WŁODZIMIERZ KNAP, dziennikarz

WAŻNE KSIĄŻKI

"Proces Romana Romkowskiego, Józefa Różańskiego i "Anatola Fejgina w 1957 r. Część 1 i 2", pod red. Marka Jabłonowskiego i Włodzimierza Janowskiego.

Książka zawiera wszelkie obecnie źródła dotyczące procesu trzech wysokich dygnitarzy komunistycznego aparatu terroru. Za tę publikację jej wydawca - Oficyna Wydawnicza Aspra-JR, Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW oraz Archiwum Akt Nowych - został nagrodzony na Targach Książki Historycznej KLIO w 2012 r.

Stanisław Marat, Jacek Snopkiewicz "Ludzie bezpieki. Dokumentacja czasu bezprawia".

To również praca oparta niemal wyłącznie na samych dokumentach. Jej autorzy jako pierwsi ćwierć wieku temu dotarli do akt sądowych sprawy Romkowskiego, Różańskiego i Fejgina. Wstrząsająca książka, pokazująca funkcjonowanie aparatu terroru zarówno od strony katów, jak i ofiar. Wydawnictwo Alfa.

Ryszard Terlecki "Miecz i tarcza komunizmu. Historia aparatu bezpieczeństwa w Polsce 1944-1990".

Chyba najlepsza synteza dziejów PRL-owskiej policji politycznej. Prof. Terlecki stawia tezę, że bezpieka była nie tylko orężem komunistycznego reżimu, lecz też najważniejszym spoiwem jego kadr i elit władzy. I skutecznie jej broni na prawie 400 stronach. Wydawnictwo Literackie.

Henryk Dominiczak "Organy bezpieczeństwa PRL 1944-1990".

Praca zawiera wiele faktów nieznanych dotychczas. Autor, były oficer Wojsk Ochrony Pogranicza (pułkownik), wykładowca m.in. w Akademii Spraw Wewnętrznych, podkreśla, że filarem władzy komunistycznej był aparat bezpieczeństwa. Bez niego, nazywanego w latach 40. i 50. "mieczem rewolucji", nie byłoby możliwe przejęcie i sprawowanie przez komunistów władzy w Polsce, kraju na wskroś katolickim, związanym od wieków z cywilizacją Zachodu. Dom Wydawniczy Bellona.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski