18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przekupki, handlarze, spekulanci

Redakcja
W Krakowie handlowano wszędzie, przede wszystkim w Rynku Głównym FOT. ARCHIWUM
W Krakowie handlowano wszędzie, przede wszystkim w Rynku Głównym FOT. ARCHIWUM
ULICZNY HANDEL W KRAKOWIE * Psie kiełbaski i szewskie placki * Cudowny Kuramid na odciski * Pani Gałuszkowa z ulicy Szpitalnej * Spekulantki z cytrynami * Kolorowe ptaszki spod PDT

W Krakowie handlowano wszędzie, przede wszystkim w Rynku Głównym FOT. ARCHIWUM

Na ulicach Krakowa, zwłaszcza na krakowskim Rynku, handlowano od niepamiętnych czasów. Przede wsystkim jadłem. Pisał o tym sam Mikołaj Rej, pisał też Ambroży Grabowski:

Kiedym przybył do Krakowa w roku 1797, a jeszcze i w późniejszym czasie (...) przekupki krakowskie wystawiały na ulicach przed domami sprzęt drewniany, podobny do skrzynki lub szuflady na czterech nogach, która wewnątrz grubo była wylepiona gliną. Była to kuchnia przenośna, improwizowana, która, wyjąwszy dni postu, to jest piątek i sobotę, posługę swoją robiła. Na tej uliczna restauratorka zwykle rano rozżarzała węgle i stawiała wielki kocioł, czyli rynkę z pokrywą takoż, w której gotowały się tak zwane psie kiełbaski, wielkości i miąższości palca u ręki, których cena była grosz. Nie były one z psiego, ale z wieprzowego pośledniego, grubo krajanego, najczęściej z tłustych odrzynków, tak że się wydawały białe.

Nikt sobie nie wyobrazi, kto tego nie doświadczył, jaki to miły, przyjemny zapach rozlatywał się po ulicach, kiedy do stragana przyszedł jaki chudak przechodzień na śniadanie. Przekupka, odjąwszy pokrywę, podawała na glinianej miseczce ten groszowy specyał i nalewała rosołu - a cała atmosfera napełniała się miłą wonią; ale to tylko dla tych, co należeli do mojej klasy.

Mało tego. Pod kościołem Mariackim sprzedawano kukiełki zwane "kukiełkami spod Panny Maryi", o - jak pisał Grabowski - przewybornym smaku, o wiele smaczniejsze od kukiełek li-sieckich. Na ulicznych straganach można było kupić szewskie placki, też mile wspominane przez pana Ambrożego:

Placki szewskie. Na straganach przekupek obok chleba i bułek spoczywał zwykle stosik placków owalnych z mąki żytniej, ceny grosza jednego. Oblane były po wierzchu roztopionem masłem, do którego przysypywano mąki, i stąd miał białą powierzchnię. Był to prawdziwy przysmak chłopców ulicznych i tem podobnych biedaków - a zwano go także maślany placek. Smakował on i mnie niepospolicie, kiedy się dochrapało grosza na sprawienie sobie tej biesiady.

Dzisiaj już nie miejscowi "chłopcy uliczni", ale turyści z całego świata krążą po krakowskich ulicach, zajadając kebaby, hot dogi, hamburgery, pizzę, jakieś azjatyckie makarony w plastykowych pojemniczkach.

Na szczęście Kraków uniknął plagi, która na przełomie lat 80. i 90. dotknęła Warszawę, gdzie z ustawionych na ulicach przyczep kempingowych sprzedawano straszny wynalazek ulicznej polskiej gastronomii - zapiekanki. A zapiekanki to było coś potwornego - kawałek rodzimej bagietki, na tym pieczarki, na pieczarkach odrobina najtańszego żółtego sera, a na tym wszystkim maźnięcie keczupu...

Na ulicach handlowano nie tylko psimi kiełbaskami, kukiełkami i - w bliższych nam czasach - obwarzankami. Zbigniew Szpil, autor okupacyjnych wspomnień zatytułowanych "Dobra pamięć" wspomina swoje młodzieńcze wyprawy na Kazimierz, już bez Żydów wysiedlonych do getta, skazanych na zagładę. Mimo nieobecności starych mieszkańców na Kazimierzu ciągle królował handel, działała Tandeta. Zresztą pewne tradycje dotrwały do dziś. W każdą niedzielę na placu Nowym, popularnie zwanym placem Żydowskim, wokół ceglanego okrąglaka dawnych jatek, na straganach na co dzień oferujących jarzyny i owoce, leżą stosy ubrań, leżą jakieś drobiazgi - jednym słowem tandeta. Oddajmy jednak głos Zbigniewowi Szpilowi:
Można tu było spotkać wielu oryginałów i to lubiłem najbardziej.

Wśród tłumu kręcili się młodzieńcy handlujący walutą, szepcząc konspiracyjnie:

-Twarde, miękkie, twarde, miękkie.

Sprzedawcy sacharyny wykrzykiwali swoje:

- Sacharyna! Sacharyna! Słodkie życie, słodkie picie!

Inni zaś oferowali kamyczki do zapalniczek. (...)

Spokojniej (...) było przy stoliku, gdzie zasuszony staruszek reklamował srebrzysty preparat do czyszczenia plam. (...) Staruszek zmęczonym, monotonnym głosem oznajmiał:

- Gdy się zrobi plama, nie trzeba wycierać, tylko stosować srebrzysty preparat - a następnie dodawał, nie wiadomo dlaczego w liczbie mnogiej - my go tu mamy, my go sprzedawamy.

Wielka, nadnaturalnej wielkości stopa, z licznymi, monstrualnymi odciskami informowała, że tu można nabyć Kuramid, rewelacyjny środek na te dolegliwości.

- Kuramid działa na ślad, jedna kropla tego płynu na wata, a stara babcia z grobu wstaje.

Kuramid? Może rzeczywiście kuramid, a może jakiś inny środek przeciwko odciskom, oferowano na krakowskich ulicach także po wojnie. Doskonale pamiętam zażywnego, zachrypniętego szarlatana, który rozkładał swój kram na rogu Siennej i Stolarskiej. Na straganie mój strach i obrzydzenie budziła nie tylko ogromna gipsowa stopa, ale także odciski. Też gigantyczne, przerażające, ale już nie gipsowe, jak najbardziej autentyczne...

Zupełnie inaczej, o wiele przyjemniej, prezentował się grasujący nieopodal, na Małym Rynku, uliczny sprzedawca nożyków do obierania jarzyn i owoców. Spod jego palców, spod srebrzystego ostrza, spływały spiralne ostrużyny. Fioletowe - buraczane, pomarańczowe - z marchwi i zielono-białe, kwaśno, winnie pachnące - jabłkowe.

A przy Szpitalnej rozkładała swój kramik pani Gałuszkowa. Już nie pamiętam, czym handlowała, ale ja z odległego Zwierzyńca wędrowałem do niej, aby kupić żaróweczki do ręcznych latarek. Każdy chłopak musiał mieć latarkę, prawdę mówiąc, nie wiadomo po co, ale co to za latarka bez żaróweczki, nawet jeżeli miała kolorowe, zieloną i czerwoną, przesłony? A ponieważ uspołeczniony handel żaróweczkami nie dysponował, trzeba było pofatygować się aż na Szpitalną. Wyprawa była solidna. Z Kraszewskiego, przez plac Na Stawach, przez Lelewela do Kościuszki. Później Zwierzyniecką, Wiślną u jej wylotu, na Plantach, stał murowany kiosk, który koniecznie trzeba było odwiedzić, żeby obejrzeć sprzedawane tam znaczki pocztowe, filatelistyczny poślad w przezroczystych kopertach. Wreszcie Rynek, Mikołajska i cel - Szpitalna, a na niej, przy swoim małym kramiku, przycupnięta pod murem, zakutana - pani Gałuszkowa. Jej nazwisko poznał cały Kraków, kiedy została zamordowana przez niejakiego Wójcika, pseu-dolekarza. Przez pewien czas w kolejkach, w kawiarniach, po domach rozmawiano tylko o Gałuszkowej i Wójciku, o Wójciku i Gałusz-kowej. Morderstwo poruszało wyobraźnię podobnie jak zbrodnie Mazurkiewicza, wielokrotnego mordercy, zwanego "upiorem z Krakowa", powieszonego w 1957 roku w więzieniu przy ulicy Mon-telupich, czyli "na Monte".
Pani Gałuszkowa, dostarczycielka żaróweczek do mojej latarki, była spekulantką, swój towar kupowała w uspołecznionych sklepach i sprzedawała, oczywiście po wyższych cenach, a to stanowiło proceder potępiany i grożący karnymi konsekwencjami. Spekulantkami były też szare, zakutane baby stojące rządkiem przy ulicy Szczepańskiej. Kiedy się je mijało, można było usłyszeć szept: "Cytryny, DDT, cytryny, DDT".

W czasach, w których jeszcze walczono z pluskwami, DDT, silny środek owadobójczy, od lat potępiony, uważany był za panaceum na wszelkiego rodzaju dokuczliwe owady, a cytryny... Cytryny to było coś nadzwyczajnego. Plasterek w szklance stanowił luksusowe uzupełnienie herbaty, cytryna z miodem uchodziła za lek przeciwko przeziębieniu - równie skuteczny jak aspiryna. Jednak cytryn nie było. W sklepach pojawiały się rzadko i na chwilę.

Spekulantem nie był z pewnością człowiek podpierający ścianę PDT, domu towarowego przy ulicy św. Anny. Szary, podobnie jak baby ze Szczepańskiej, kufajkowy, w okularach grubych jak denka butelek, sprzedawał gliniane ptaszki, świergoczące, kiedy się w nie dmuchało, niczym najprawdziwsze ptaki. Sprzedawca był smutny, smutna była ulica, smutne jesienne niebo, szare jak kapota człowieka w grubych okularach, ale świergot glinianych ptaszków wydawał się kolorowy, wiosenny, podmiejski...

ANDRZEJ KOZIOŁ, dziennikarz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski