Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przywędrowała do nas z Dzikiego Zachodu, by stać się wrogiem publicznym numer jeden

Grzegorz Tabasz
Julian Tuwim poświęcił stonce zaangażowaną politycznie rymowankę, zaś rysownik Marcin Szancer uwiecznił owada na stosownej ilustracji.

Z dużym zdziwieniem skonstatowałem, iż nie mam w swoich zbiorach fotografii stonki ziemniaczanej. Toż to znana osobistość i wielki prześladowca ziemniaka. Co ja mówię, niegdysiejszy wróg publiczny numer 1! W celu nadrobienia zaległości udałem się na pobliskie ziemniaczane pole, gdzie od miesięcy nie widziałem właściciela.

To najlepsza gwarancja, że nie stosował żadnych pestycydów, a więc obecność stonki była pewna. Akurat. Na gliniastym ziemniaczysku upaprałem się jak nieboskie stworzenie, ale chrząszczyka nie znalazłem. Ni jednej spasionej larwy w kolorze surowego mięska. Nawet jednego ugryzionego listeczka, który mógłby być zwiastunem obecności szkodnika. Na kolejnym polu większe szkody poczyniły grad i deszcz, ale i tu nie wypatrzyłem poszukiwanego owada.

Historia stonki ziemniaczanej jest jednym z najbardziej spektakularnych przykładów ekspansji inwazyjnego gatunku. Cała historia zaczęła się dwieście lat temu na Dzikim Zachodzie. Stonka, która jeszcze nie nazywała się stonką, była spokojnym zjadaczem nikomu niepotrzebnych chwastów z rodzaju psiankowatych. Razem z roślinami żywicielskimi, które zarastały pobocza szlaków dyliżansów, zaczęła powoli wędrować na północ kontynentu.

W 1824 roku pewien entomolog wreszcie zauważył centymetrowego chrząszcza z dziesięcioma żółtymi paskami na grzbiecie i nadał mu łacińską nazwę. Stonka ziemniaczana zaczęła oficjalnie istnieć. Dwadzieścia lat później trafiła do raju. Rajem okazały się ciągnące się po horyzont ziemniaczyska. Przywieziony z Ameryki południowej ziemniak należał również do rodziny psiankowatych i bardzo owadom zasmakował.

Stonka była skazana na sukces, zaś tamtejsi farmerzy na klęskę. Owad miał przed sobą połacie rośliny żywicielskiej. Jako nowy przybysz korzystał z bonusu braku wrogów naturalnych. W ciągu roku płodny owad wydawał na świat cztery pokolenia, a żarłoczne larwy potrafiły zeżreć uprawy do gołej ziemi. Rolnicy byli całkowicie bezbronni, gdyż ówczesna chemia mogła im zaoferować jedynie trujące preparaty na bazie arsenu.

Bardziej zabójcze dla ludzi i zwierząt niż dla wrażego szkodnika. Roje latających owadów obsiadały linie kolejowe, a koła pociągów ślizgały się bezradnie na zmiażdżonych chaszczach. Kilkanaście lat później chrząszcz z Kolorado pustoszył plantacje ziemniaka bardziej skutecznie niż wypady kawalerii generała Shermana w czasie wojny secesyjnej.

Pod koniec XIX wieku Europa szykowała się na przybycie szkodnika. Bulwy ziemniaka pozwoliły mieszkańcom Starego Kontynentu opanować klęski głodu, toteż okolice miast portowych, gdzie cumowały statki z Ameryki, objęto drobiazgowym nadzorem. Pierwsze próby desantu skończyły się niepowodzeniem, a niewielkie ogniska zarazy wypalano żywym ogniem. Stonce z pomocą przyszły dwie światowe wojny.

Tuż po pierwszej stonka skutecznie podbiła Francję i kraje Beneluksu. Co gorsza, chrząszcze równie chętnie atakowały plantacje papryki i pomidorów. Jednym słowem, żuk z Kolorado stał się dla rolników przeciwnikiem szalenie niebezpiecznym. Dalszy pochód na Wschód owad kontynuował razem z czołgami Wehr-machtu. W 1944 roku pojawiła się na terenach środkowej Polski, a gdy umilkły działa, na zgliszczach prawie całej Europy panoszyły się stonki ziemniaczane.

To, co wydarzyło się w Polsce na przełomie lat pięćdziesiątych jest gotowym scenariuszem filmowym. Komunistyczne władze ogłosiły stonkę narzędziem imperialistycznej agresji, której celem było zagłodzenie ludu pracującego miast i wsi. Amerykańskie samoloty miał zrzucać szkodnika na terytorium Niemieckiej Republiki Demokratycznej, skąd niesiony wiatrem przybył do Polski. Pierwsze ognisko owada zlokalizowane w pobliżu granicy z ZSRR potraktowano jako żywy dowód działania zachodniej agentury.

Zmobilizowano aktyw partyjny i wojsko, a masowa propaganda uczyniła z chrząszcza wroga publicznego numer jeden. Plakaty, sążniste wstępniaki w Trybunie Ludu, kroniki filmowe. Na pola wyganiano tłumy młodzieży z butelkami przy pasie, by gołymi rękoma zbierały owady. Patrole junaków przebiegały pola, a bumelantów karano mandatami. Urząd Bezpieczeństwa pisał wnikliwie raporty z frontu walki, które, opatrzone klauzulą tajności, trafiały na biurka członków Politbiura.

Dla wykonania planu przodownicy ukradkiem przywozili chrząszcze zebrane w sąsiedztwie, gdyż za każde nowe ognisko zarazy płacono sute nagrody. Julian Tuwim poświęcił stonce zaangażowaną politycznie rymowankę, zaś ceniony rysownik Marcin Szancer uwiecznił owada na stosownej ilustracji. Monstrualnej wielkości pasiasty chrząszcz stylizowany na amerykańskiego burżuja w obowiązkowym cylindrze prześladował biedną harcerkę na polu ziemniaków.

Miarą rozpętanej histerii byli letnicy z wielkich miast, którzy wybierali się na stonkę z… widłami w dłoni. Inwazję opanowano nie tyle rękami pospolitego ruszenia, co azotoksem. Tysiące ton pestycydu sypanego bez umiaru gdzie popadło ocaliły uprawy ziemniaka. Zaś to, że pomysł użycia osławionego DDT zawdzięczano amerykańskim imperialistom, ówczesna machina propagandowa skrzętnie przemilczała. Październikowa odwilż zbiegła się z wprowadzeniem do walki ze szkodnikiem kolejnych pestycydów, a władze PRL-u znalazły sobie nowego wroga. Fala paniki opadła.

W XXI stuleciu stonka ziemniaczana sięgnęła wschodnich krańców Europy. Wszędzie jest niszczycielem upraw ziemniaka, papryki i pomidorów. Cokolwiek złego by powiedzieć o skutkach stosowania trującej chemii w rolnictwie, to bez pomocy pestycydów plantacje trzech ważnych roślin uprawnych prawdopodobnie przestałyby istnieć. W ostatnim dziesięcioleciu stonka ziemniaczana stała się mniej uciążliwa.

Od 2000 roku wskaźnik uszkodzeń plantacji ziemniaka systematyczne spada do poziomu, który nie ma już większego wpływu na wielkość zbiorów. Masowe opryski są zalecane tylko wówczas, kiedy koncentracja szkodnika przekroczy dokładnie wyznaczony wskaźnik liczby znalezionych owadów. Przyroda nie znosi pustki i nowy przybysz doczekał się własnych wrogów naturalnych. W larwach gustują szpaki, bażanty, pasożytnicze grzyby i nicienie. Czyżby kres istnienia chrząszcza z Kolorado? Raczej nie. Stonka będzie istnieć tak samo długo, jak uprawy ziemniaków, pomidorów i papryki.

(Leptinotarsa decemlineata) chrząszcz z rodziny stonkowatych.

Jeszcze według Wielkiej ilustrowanej encyklopedii powszechnej, wydanej w latach 1929-1938, stonka ziemniaczana występuje w Polsce „tylko sporadycznie”[3]. Upowszechniła się i zaczęła stanowić poważny problem w latach 50. Według komunikatu Ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych zamieszczonego 1 czerwca 1950 roku w Trybunie Ludu chrząszcz ten miał zostać zrzucony w masowych ilościach przez amerykańskie samoloty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski