MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Serce za serce

Redakcja
Fot. Anna Kaczmarz
Fot. Anna Kaczmarz
Prof. Janusz Skalski, kierownik Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu został 23 października odznaczony Orderem Uśmiechu.

Fot. Anna Kaczmarz

ROZMOWA. Z prof. JANUSZEM SKALSKIM z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu o leczeniu dziecięcych serc

Z wnioskiem o jego przyznanie wystąpiła Katarzyna Dańda, matka 3,5-letniej Karolinki, która urodziła się z powikłanym zespołem niedorozwoju lewego serca. Do jej propozycji dołączyli inni rodzice dzieci operowanych przez prof. Skalskiego.

***

- Kiedy 4,5 roku temu przyszedł Pan do Krakowa, zajmując miejsce prof. Edwarda Malca, sytuacja nie była dla Pana łatwa. Trzeba było przejąć po znakomitym poprzedniku pacjentów, a także przełamać nieufność - wręcz wrogość - rodziców, którzy jedynie do prof. Malca mieli zaufanie.

- Rzeczywiście, to był trudny czas. Przyszedłem ze Śląska, gdzie operowałem absolutnie wszystko. W Krakowie byłem nieznany. Siłą rzeczy przejąłem po moim poprzedniku przypadki HLHS-u - hipoplazji lewego serca - bo w tej dziedzinie ośrodek krakowski przodował. Wszystko działo się w atmosferze niechęci wobec mnie, a nawet wrogości, jakbym był osobiście odpowiedzialny za zwolnienie prof. Malca. Już sytuacja wchodzenia na miejsce wybitnego poprzednika jest trudna. Ja musiałem udowodnić, że potrafię operować dziecięce serduszka, także z HLHS, choć wtedy jeszcze mało kto tę wadę w Polsce operował, nawet w Warszawie.

- Mógł Pan odpuścić sobie konkurencję. Powiedzieć - tego nie robię, bo nie umiem, operuję pozostałe wady, których przecież jest równie dużo. I tak wszyscy rodzice chorych dzieci chcieli wyjeżdżać do Monachium za prof. Malcem. Organizowano zbiórki pieniędzy, do dziś zresztą tak się dzieje, na szczęście coraz rzadziej.

- Po pierwsze - to nieprawda, że wszyscy rodzice chorych dzieci chcieli jechać do Niemiec. Na pewno było takich wielu, bo niby dlaczego mieliby ufać nowemu, nieznanemu lekarzowi, który "wygryzł" niezastąpionego. Do Niemiec chcieli jechać przede wszystkim rodzice dzieci, które były po pierwszym albo dwóch pierwszych etapach operacji, wykonanych w Prokocimiu. Po drugie - nie mogłem zaprzestać operacji lewego serca, bo ośrodek krakowski wyspecjalizował się w tej dziedzinie i przyjeżdżali tu pacjenci z całej Polski, licząc na pomoc. Podjąłem wyzwanie z pełną świadomością, że wszyscy patrzą mi na ręce. Proszę wyobrazić sobie, co działoby się, gdyby pierwsze operowane przeze mnie dzieci z hipoplazją lewego serca nie przeżyły! A przecież nie dobieramy wad, nie dzielimy na łatwiejsze i trudniejsze, więc wśród przypadków z HLHS są i bardzo skomplikowane, nie rokujące albo słabo rokujące. Na szczęście tak złożyło się, że pierwszych dziewięć operacji HLHS skończyło się szczęśliwie, wszystkie dzieci przeżyły.

- Co powiedziałby Pan dzisiaj rodzicom dzieci, którzy nadal piszą w internecie apele, organizują publiczne zbiórki i starają się zebrać pieniądze na wyjazd z dzieckiem do Monachium?

- Nic bym nie powiedział. Mają prawo. Jeśli tylko ich stać, mogą jechać nawet do Pernambuko, gdy wierzą, że tamtejszy lekarz uratuje życie ich dziecka. Jeśli jednak ich nie stać, nie powinni przynajmniej kłamać, mówiąc, że w Polsce takich wad nie operuje się, bo to nieprawda. Kłamstwo służy tylko wyciągnięciu pieniędzy od ludzi dobrej woli i miękkiego serca.
- Jaka jest skuteczność krakowskiego ośrodka w leczeniu HLHS?

- Przy hipoplazji śmiertelność europejska jest rzędu 30 proc. Amerykańska - 20-25 proc. Wiele jednak zależy od tego, o jakich wynikach mówimy - czy o śmiertelności operacyjnej, okołooperacyjnej pierwszego miesiąca po operacji, czy też przeżycia do kolejnego etapu leczenia operacyjnego (w sumie jest ich trzy). Najlepsze na świecie ośrodki amerykańskie mają śmiertelność rzędu 10 - 15 proc. My szczycimy się właśnie takimi wynikami. Nie zapominajmy, że to bardzo ciężka wada. Gdyby robić statystyki w oparciu o wszystkie operacje serca, jakie w szpitalu wykonujemy, mówilibyśmy o śmiertelności 3,5 proc. O liczbach w ogóle pisze się niezręcznie, bo wiele zależy od tego, jaki ten HLHS jest. Zespół hipoplazji lewego serca to jest grupa wad, spektrum różnych nieprawidłowości. Zawsze brakuje tej zasadniczej komory systemowej, ale niedorozwinięta jest aorta i zastawka mitralna. Konfiguracji anatomicznych nieprawidłowości mamy mnóstwo. Jest pewna grupa hipoplazji, gdzie śmiertelność jest przerażająco wysoka i choćby chirurg robił cuda, tej statystyki nie da się zmienić. Niektóre ośrodki dobierają sobie tylko proste, dobrze rokujące przypadki. Gdybyśmy tak postępowali i operowali tylko klasyczne, książkowe przypadki HLHS, mielibyśmy śmiertelność bliską zeru.

- Odebrał Pan Order Uśmiechu 3,5 roku po prof. Malcu. Taki sam order i dokładnie za to samo - za pomoc dzieciom z hipoplazją lewego serca. Jak się Pan z tym czuje?

- Z orderem świetnie - to bardzo miłe, gdy człowiek zostaje doceniony, choć przecież nie pracuję z myślą o wdzięczności! Co do podtekstu pytania - chciałbym uniknąć porównań, ale wiem, że to jest niemożliwe. Mam więc odwagę powiedzieć, że udało mi się stworzyć zespół, który nie gorzej operuje dzieci niż operował mój poprzednik. Krakowski ośrodek wyspecjalizował się w leczeniu pojedynczej komory serca, w szczególności hipoplazji. To prawda, że zmusiła nas do tego sytuacja, ale obecnie nasze wyniki są znakomite, na poziomie europejskim, nawet światowym. Nie mamy się czego wstydzić. Udowodniliśmy, że jesteśmy świetnym zespołem. I podejmujemy każde wyzwanie, nawet gdy przypadek hipoplazji jest bardzo skomplikowany, tak jak to było u Karolinki, córki pani Dańdo. Dziś jest po trzecim etapie operacji, chodzi, nawet biega i jedyne, co ją różni od innych dzieci to fakt, że trochę szybciej się męczy.

Rozmawiała: Elżbieta Borek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski