MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tryumf księgowych

Redakcja
Nominacja ministra finansów Jacka Rostowskiego na wicepremiera jest "zbędna i niewłaściwa”. Taka w każdym razie jest ocena niegdysiejszego premiera Leszka Millera.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Przyzwyczajeni do ostrych i bezzasadnych przymówek polityków, skłonni jesteśmy i tym razem zwyczajnie machnąć ręką. Niesłusznie. W tym przypadku warto posłuchać argumentacji. "To oznacza – mówi Miller – że pion fiskalny w rządzie pana premiera Tuska zyskuje na znaczeniu kosztem pionu gospodarczego . I nie chodzi o dobre samopoczucie wicepremiera Piechocińskiego, który dzisiaj na pewno będzie się nad wieloma rzeczami zastanawiał. Ale to jest znak, że tempo wzrostu będzie czymś wtórnym do działań związanych z duszeniem deficytu i długu publicznego”.

Leszek Miller dobrze wie o czym mówi. Jako premier to on właśnie rozwiązał problem, z jakim borykali się jego poprzednicy i następcy: jak zmniejszyć w rządzie strukturalną potęgę ministra finansów? Miller przeciął wtedy ten nierozsupływalny wcześniej węzeł gordyjski. Odstawił po prostu ministra finansów na bok. Zrobił to nie od razu, ale w kilku etapach. Widać było, że ten koncept jakiś czas w nim dojrzewał. Najpierw pozbył się Belki, a później Kołodki. Dwóch całkiem odmiennych ministrów finansów, których łączyła jednak balcerowiczowska wizja ich resortu, jako centrum dla całej polityki gospodarczej państwa. I wymyślił wielki i oddzielony od finansów superresort, który powierzył bystremu Hausnerowi. To w tym konglomeracie mógł powstać dopiero odważny "Plan Hausnera”, w którym resort finansów został zredukowany do roli dostarczyciela danych i egzekutora budżetu. Tym ruchem Miller niegdyś pokazał, iż jest nie tylko demagogiem potrafiącym bić się o władzę, ale że pojął także mechanizmy dobrego rządzenia państwem. A to właśnie jest kompetencja w kręgu współczesnych polskich polityków dramatycznie deficytowa.

Premier Tusk idzie w odwrotnym kierunku. Polityczny sens awansu Rostowskiego jest czytelny. Odtąd resort finansów ma odpowiadać nie tylko za budżet i podatki, ale za całą politykę gospodarczą państwa. Otwarcie mówią o tym niektórzy ekonomiści. Tylko ktoś mocno nieobeznany z technologią rządu może dzisiaj twierdzić, że idzie tu o kwestię prestiżu, o "uhonorowanie” Rostowskiego, jak piszą niektóre gazety. Rzecz w tym, że ministrowi nie wolno wychylać nosa poza własny resort, podczas gdy wicepremier kształtuje politykę kilku ministerstw. To właśnie z tego powodu zawsze dotąd przestrzegano zasady, iżby wicepremierzy panowali nad odmiennymi obszarami rządowej polityki. Tak było również w czasach wicepremierów Schetyny i Pawlaka. Teraz Tusk zrywa także i z tą logiczną zasadą. Ustanawiając dwóch wicepremierów od gospodarki, świadomie tworzy pole naturalnego konfliktu pomiędzy Rostowskim i Piechocińskim. Być może taki manewr poszerzy Tuskowi własne pole gry i intrygi personalnej, z pewnością jednak rząd jako całość uczyni mniej, a nie bardziej efektywnym.

Dziwić się tylko można, że nie rozumie tego wicepremier Piechociński. Bagatelizując awans Rostowskiego i prostodusznie zapewniając, iż chodzi tylko o "powrót na pozycje wyjściowe” – kiedy to PO miała wicepremiera Schetynę – jasno pokazuje, że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy nie zdołał jeszcze pojąć tego, jak naprawdę działa Rada Ministrów. Ale powinien zauważyć przynajmniej tyle, że jako PSL-owiec, a więc koalicyjny młodszy braciszek, a na dodatek żółtodziób w sprawach rządowych, już dotąd z trudem mógł egzekwować swoje zwierzchnictwo w sprawach gospodarczych. Teraz utraci nawet wszelkie formalne po temu podstawy. Czy więc Piechociński, który przecież został zmuszony do wejścia do rządu wbrew swojej woli, jest nadal słabo zainteresowany wpływaniem na kształt polityki państwa? W ostatnich dniach można było odnieść takie właśnie wrażenie.

Ale przede wszystkim silna pozycja ministra finansów bywa często przeszkodą na drodze do reform państwa. Ideałem każdej administracji skarbowej jest bowiem stabilna struktura budżetu, najlepiej z lekkimi cięciami wydatków. To normalne. Tyle tylko, że w kategoriach politycznych to zawsze oznacza stagnację państwa. Jeśli chce się dużych reform, to trzeba móc dokonywać również dużych przemieszczeń kwot budżetowych. To jest awers i rewers tej samej polityki. Można tę tezę postawić jeszcze mocniej. Premier, który chciałby reform, musi iść drogą Millera. Tymczasem wielki paradoks rządów Tuska polega przecież na tym, że premier, który zdobył potężną władzę osobistą, jest pozbawiony woli i mocy reformowania państwa. Jedną z przyczyn tego paradoksu – niejedyną z pewnością – jest to, że pole możliwych reform wyznacza mu armia księgowych z ulicy Świętokrzyskiej. Jak zawsze – bardzo zachowawcza. A po awansie Rostowskiego – niemal wszechwładna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski