Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wariacje na temat plotki

Redakcja
Oczywisty jest natomiast fakt, iż pismo każdego z nas ma odmienny, indywidualny, zdradzający autora charakter. Z pisma można wiele wnioskować. Inaczej kreśli litery dziecko, inaczej człowiek dorosły. Pismo zdradzi nasz nastrój, stan pobudzenia emocjonalnego. Próbowano również swego czasu na podstawie charakteru pisma konstruować portret psychologiczny piszącego. Nie udało się jednak nikomu, przy wypełnieniu kryteriów naukowych, wykazać zależności pomiędzy osobowością człowieka a kształtem stawianych przez niego liter.

Pismo zdradzi nasz nastrój, stan pobudzenia emocjonalnego

Poszedłem do banku pobrać pieniądze. Wypełniłem czek, u dołu złożyłem podpis. - To nie jest pański podpis - powiedziała kasjerka. - Brzuszek za mało krągły, a tej kreseczki w ogóle być nie powinno - dodała pukając palcem w kartę wzoru podpisu, jaki przed laty złożyłem w banku, zakładając konto. Musiałem podpisać się raz jeszcze, pod czujnym okiem urzędniczki. Zerkając dyskretnie na wzór, skopiowałem go trzęsąc się z emocji. Pani z okienka była usatysfakcjonowana, na rzut oka autograf był identyczny. Ale jego powiększenie, ujawniające drżenie ręki, niepewność kreślenia linii, wzbudziłoby bez wątpienia podejrzliwość zawodowego grafologa. Za bardziej autentyczny uznałby podpis skreślony swobodnie, nawet jeśli nie bardzo przypomina pierwowzór. Zawodowy grafolog bowiem wie, iż nie ma dwóch identycznych podpisów tej samej osoby, jak nie ma dwóch identycznych płatków śniegu, dwóch identycznych linii papilarnych. Nazwano ten pierwszy, niepodważalny kanon grafologii - zasadą niepowtarzalności natury.
 Stała się natomiast grafologia bardzo przydatną, praktyczną umiejętnością w pracy detektywów, w której często końcowy wynik śledztwa zależy od ustalenia autorstwa zebranych w sprawie dowodów, pisanych ludzką ręką listów i dokumentów. W historii kryminalistyki odnotowano setki i tysiące takich przypadków - podrobionych not bankowych, fałszywych testamentów, anonimowych listów. Wiele uwagi poświęcili grafologii i udoskonalali jej metody najwybitniejsi kryminolodzy - Bertillon, Locard, Schneickert, Winberg. Jej przydatności we współczesnej kryminalistyce nie sposób kwestionować, ale pamiętać też trzeba, iż dostarczane przez nią dowody nie są tak bezapelacyjnie niepodważalne, jak dowody np. z odcisków palców, testów krwi czy DNA. Dzieje grafologii znaczone są również porażkami jej adeptów, by wspomnieć choćby najbardziej spektakularną kompromitację ekspertyzy Bertillona w sprawie Dreyfusa. Mimo coraz doskonalszych narzędzi, zawsze istnieje margines niepewności, który zagospodarować należy innymi dowodami. W sytuacji niepewności, sprzecznych opinii przydaje się czasem zasada niepowtarzalności natury, jak świadczy poniższa historia.
Bawiąc jesienią 1830 roku w Dreźnie, Fryderyk Chopin odwiedzał salon pani Honoraty z Orłowskich Komarowej. Poznał tam jedną z jej córek, Delfinę, wydaną za mąż za Mieczysława Potockiego, syna osławionego targowiczanina Szczęsnego, pana na Tulczynie. Nie był to udany mariaż, małżonkowie od pewnego czasu żyli już w separacji. Uroda, wdzięk i muzyczne talenty Delfiny zwróciły uwagę Fryderyka. Tak zapoczątkowana znajomość miała z czasem przerodzić się w głęboką przyjaźń, trwającą aż do śmierci kompozytora.
 Czy tylko przyjaźń? Odpowiedź na to pytanie zarówno wówczas, jak i długo jeszcze potem nie dawała spokoju plotkarzom i wszystkim lubiącym wściubiać nosy w nie swoje sprawy. Materiały do tego osobliwego śledztwa były jednak nad wyraz nikłe. Ze skąpego przędziwa ze wspomnień współczesnych, z pamiętników, z listów z epoki, trudno było utkać historię namiętnego romansu. Sami jego bohaterowie, Delfina i Fryderyk, też się z nim nigdzie nie zdradzili.
 Pozostałby więc tylko w sferze przypuszczeń, mitologii i legend, gdyby nie Ferdynand Hoesick, niestrudzony biograf-plotkarz polskich twórców romantyzmu. W 1908 roku w tygodniku "Świat" opublikował artykuł o przyjaźni kompozytora z hrabiną, dodając wzmiankę o istnieniu "podobno ożywionej bardzo korespondencji" Chopina z Delfiną. Do listów Hoesick nie miał szczęścia dotrzeć, "kołatał o nie na próżno". Ale treść niektórych znał, bo krążyły podobno w odpisach w rodzinie Potockich. - Są to zapewne listy - zapewniał pisarz - w których nie mogłoby się znaleźć się nic kompromitującego dla pięknej adresatki". - dziwne stwierdzenie w trybie przypuszczającym, klasycznie plotkarskie. W rozmowach prywatnych z rozmaitymi ludźmi, którzy po latach opublikowali treść tych rozmów, był mniej enigmatyczny. Cytował z pamięci fragmenty listów, szczególnie intymne passusy, budząc zdumienie i zgorszenie słuchaczy. Wierzono Hoesickowi, bo publikując prace o Zygmuncie Krasińskim, którego muzą była potem Delfina Potocka, szperał po trudno dostępnych archiwach rodzinnych. Mógł trafić na listy Chopina przechowywane z listami Krasińskiego w rodzinie Raczyńskich, którzy drogą spadku otrzymali część archiwum Delfiny. Wspomnieli o tej sprawie w swoich książkach Stanisław Wasylewski i Aleksander Janta.
 Nikt nic konkretnego nie wiedział, ale ziarno zostało zasiane. Powstał popyt, wcześniej czy później znaleźć się musiał towar. Stało się to w roku 1939, kiedy to do dyrektora rozgłośni radiowej w Wilnie, Witolda Hulewicza, zgłosiła się pani Paulina Czernicka, ziemianka z Wileńszczyzny, przedstawiając mu do wykorzystania odpisy listów Fryderyka do Delfiny. Była to ekscytująca wiadomość. Ale zanim do transakcji doszło, wybuchła wojna.
Paulina Czernicka pojawiła się ponownie, w czerwcu 1945 roku w Poznaniu, gdzie wygłosiła w radiu odczyt o nie znanych dotąd listach Chopina do Delfiny, których autografy są w jej posiadaniu. W kilka tygodni potem zjawiła się u Jarosława Iwaszkiewicza, w tym czasie redaktora naczelnego ukazującego się w Poznaniu dwutygodnika "Życie Literackie". Przedstawiła mu przepisane atramentem w zeszytach szkolnych teksty. Miały to być fragmenty z posiadanego przez nią bloku listów kompozytora, przechowywanych przez rodzinę Komarów na Litwie. Dotarła do autografów Fryderyka dzięki swemu pokrewieństwu z tą rodziną. Iwaszkiewicz odniósł się entuzjastycznie do odkrycia i opublikował fragmenty korespondencji. W ślad za "Życiem" poszły inne czasopisma. Sprawa wzbudziła zrozumiałe zainteresowanie, tym większe, że w owych listach znajdowały się fragmenty poruszające niezdrową ciekawość nie tylko chopinologów. Były to owe sugerowane półgębkiem przez Hoesicka intymne passusy, które zależnie od stopnia indywidualnej wrażliwości i poczucia estetyki można odbierać jako figlarne, rubaszne lub zgoła pornograficzne. W każdym razie mało stosowne w dziennym świetle. Dla pełności obrazu zacytujmy jeden, korzystając z tego, iż dziatwa szkolna jest na wakacjach. Pisał pono Frycek do Delfiny: "Drżączka mnie w tej chwili ogarnęła, mrówki przez krzyż do mózgownicy pobiegły, a dzyndz na Twoje wspomnienie stwardniał jak kołek w płocie. Kiedy wreszcie przydyliżansujesz - to się tak przypnę do Ciebie, że mnie tydzień od desdurki nie oderwiesz, a natchnienie, pomysły i dzieła, te w kąt pójdą na amen". Kto zgorszył się tym i podobnymi fragmentami, utrzymywał, iż mamy do czynienia z ewidentnym fałszerstwem, inni twierdzili, iż wręcz odwrotnie, przywołując równie skandaliczne fragmenty listów Mozarta czy Beethovena. Zamieszanie w każdym razie zrobiło się spore, w którym to zamieszaniu pani Czernicka trafiła ze swymi rewelacjami prosto do jaskini lwa - do Instytutu Fryderyka Chopina w Warszawie. Nieoczekiwanie jego dyrektor Bronisław Sydow przyjął panią Czernicką więcej niż życzliwie - przesłał teksty we własnym przekładzie na angielski do Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku, gwarantując ich autentyczność. W ten sposób rzekome listy, wychodząc poza polskie, prowincjonalne opłotki rozpoczęły międzynarodową karierę. Postanowiono nabyć autografy do zbiorów Instytutu Chopina. Umówiono się z panią Czernicką. Ale w dzień wyznaczony na spotkanie Czernicka do Instytutu nie dotarła. Powiadomiła telegraficznie, iż została okradziona. W późniejszym liście wyjaśniła, iż została, przy wsiadaniu do pociągu w Białymstoku, napadnięta i ograbiona. Zabrano jej teczkę z autografami i fotokopiami. Napad miała zorganizować jej rodzina, przeciwna publikowaniu listów. Jednocześnie zobowiązała się dostarczyć Instytutowi inne, otrzymane z Paryża, uwierzytelnione fotokopie autografów. Słowa nie dotrzymała. Zmarła w roku 1949.
 W braku oryginałów detektywistyczną pracę nad tekstem listów rozpoczęli filolodzy, dochodząc do przekonania, iż ich styl i słownictwo jest arcychopinowskie i nie ma wątpliwości co do osoby autora. Zwolennicy autentyczności korespondencji zwracali też uwagę, że wobec zawartego w niej bogactwa faktograficznego ewentualny fałszerz musiałby posiąść wręcz niewiarygodną znajomość biografii Chopina i jego epoki. Musiałby być fałszerzem doskonałym, a takich nie ma.
 Przełomowy dla tego sporu okazał się dopiero rok 1973. Wcześniej, w roku 1964, do wiadomości zajmujących się to sprawą muzykologów dotarła wiadomość, iż fotokopie autografów Chopina znajdują się w posiadaniu zamieszkałego w W. Brytanii muzyka amatora Adama Harasowskiego. Okoliczności, w jakich trafiły do niego, okazały się kolejną zagadką. Wyjaśnienia Harasowskiego były mętne i zagmatwane, przyniosły więcej pytań niż odpowiedzi. Oczekiwano, iż kolejny posiadacz fotokopii opublikuje je. Istotnie, tak się stało, ale dopiero w roku 1973. Ilustrowały artykuł Harasowskiego w angielskim piśmie "Music and Musicans". Dopiero wówczas można było zaprosić do współpracy grafologów.
Pierwszej ekspertyzy, na prośbę Towarzystwa im. F. Chopina w Warszawie, dokonał L. Fajer. Zanalizował 4 sporne fotokopie używając jako materiału pomocniczego podobizn autentycznych listów Chopina ze zbiorów towarzystwa. Fajer, asekurując się szczupłością materiału, wyraził ostrożną opinię, iż pismo nie zostało skreślone ręką Chopina: "zakwestionowane listy budzą duże zastrzeżenia co do ich oryginalności, jednak z braku oryginałów kategoryczne ustalenie w tym zestawieniu jest utrudnione". Tryumf krytyków listów był jednak przedwczesny. Niebawem pojawiła się kontrekspertyza wykonana przez pracowników Zakładu Kryminalistyki Instytutu Prawa Karnego UW. "Stwierdziliśmy - piszą autorzy tej ekspertyzy - że we wszystkich fragmentach pisma spornego występują takie same, korelujące ze sobą cechy grafizmu, wszystkie fragmenty pochodzą od jednego i tego samego wykonawcy. Nie występują zaburzenia płynności linii, objawy powolnego kreślenia ani ślady nienaturalnego łączenia liter mogące świadczyć o fałszerstwie metodą kopiowania, naśladownictwa czy fotomontażu. Natomiast właściwość topografii pisma, jego pochylenie i natężenie, rozmieszczenie liter na linii podstawowej, budowa elementów graficznych, skala odmian liter oraz stosunki wielkości elementów literowych sród-, nad- i podlinijkowych upoważnia do opinii, iż rękopisy sporne nakreślił Chopin". Fotomontaż wykluczono, zwracając uwagę, iż właściwości języka polskiego poważnie ograniczają prawdopodobieństwo złożenia poprawnych gramatycznie tekstów tą metodą, a nadto niektórych wyrazów fałszerz nie znalazłby w korespondencji Chopina.
W tej patowej sytuacji Towarzystwo zdecydowało poprosić o kolejną opinię, tym razem w Zakładzie Kryminalistyki KGMO. Pierwsze, na co zwrócono tam uwagę, to nienaturalna, nie zdarzająca się zazwyczaj w listach, poprawność tekstu, jego "martwota", brak skreśleń, podkreśleń, poprawek występujących często również w korespondencji Chopina. List wyglądał jakby był przepisywany "na czysto" z brudnopisu. Podejrzana też wydała się poprawność interlinii, ich idealnie równy odstęp. Tekst w następnej linii nigdy, co często piszącym się zdarza, nie zahacza o "ogonki" liter w wierszu powyżej. Chopin pisał różnie, mniej bardziej starannie, dziwne jednak, iż tak intymne, namiętne treści do bliskiej osoby aż tak na chłodno cyzelował. No, ale ostatecznie mógł.
 Rozstrzygające dla końcowej konkluzji ekspertyzy były bardzo pracochłonne, za to owocne badania porównawcze. Okazało się, że litery są bezspornie skreślone ręką Chopina, ale byłby on zdumiony, czytając w jakie słowa i zdania się ułożyły. Przeliterowano cały sporny tekst, posługując się mikroskopem stereoskopowym i stwierdzając identyczność liter i całych ich zespołów. Zgodnie ze wspomnianą już zasadą niepowtarzalności natury, jest wykluczone, by ktokolwiek był w stanie tak wiernie powielić znaki graficzne, jak to miało miejsce w badanym materiale. Człowiek nie dysponuje tak idealnym mechanizmem psychoruchowym. Wyjaśnienie identyczności liter może być więc tylko jedno - listy Fryderyka do Delfiny zostały spreparowane metodą fotomontażu. Wymagało to benedyktyńskiego wręcz trudu, żmudnego preparowania tekstu, wielokrotnego fotografowania i retuszy - o czym świadczy brak półtonów pisma, jednolitość tła tekstu, nienaturalne połączenia stykowe między literami i sylabami, oraz - jednak widoczne, przy silnym powiększeniu, ślady cięć ostrym narzędziem. Gdy odkryto już metodę, pozostało tylko kwestią czasu wskazanie z jakich, publikowanych już, fragmentów listów Chopina pobrano pierwotny materiał. Że ktoś całej tej operacji dokonał z godnym podziwu poświęceniem, rzecz bezdyskusyjna. Ale kto, kiedy i po co? -nie wiadomo.
Jest wysoce prawdopodobne, że autorką chopinowskiego apokryfu była Paulina Czernicka. Jej życie osobiste ułożyło się mało szczęśliwie, a była przy tym, jak poświadczają znający ją, osobą egzaltowaną. "Cechowała ją chorobliwa fantazja, nieumiejętność rozgraniczania wyimaginowanych sytuacji od rzeczywistości, przy wybitnej inteligencji i fenomenalnej pamięci". I do tego rozmiłowaną w Chopinie. Być może identyfikowała się z bohaterami romansu, rekompensując niepowodzenia, jakich nie szczędziło jej realne życie. A potem, być może, zmyślone przez nią fantazje ktoś dla sławy lub pieniędzy zmaterializował w zręczny falsyfikat, list rzekomo pisany ręką wielkiego kompozytora.

Kolumnę opracował

Jan RogóŻ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski