MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wczasowicze, lepiej nie chorujcie na wakacjach!

Redakcja
Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR) w Zakopanem udziela pomocy ponad 100 pacjentom dziennie, czyli niemal dwukrotnie częściej niż przed sezonem. To efekt ubiegłotygodniowych niespotykanych upałów oraz najazdu wczasowiczów na stolicę Tatr; szacuje się, że przyjechało ich tutaj ok. 200 tysięcy. To oni najczęściej szukają pomocy w zakopiańskim szpitalu. Ale wśród pacjentów nie brakuje też miejscowych: codziennie trafiają tu rolnicy z urazami, których doznają w trakcie prac polowych.

ZDROWIE. Szpitalne oddziały ratunkowe w Zakopanem, Nowym Targu i Suchej Beskidzkiej pękają w szwach. Codziennie trafiają tu ofiary wypadków, rolnicy, turyści pokąsani przez żmije.

Teraz sen z oczu dyrektorom placówki spędza przede wszystkim niewystarczająca liczba ambulansów: szpital dysponuje tylko dwiema karetkami wyjazdowymi i jedną reanimacyjną. Problemem nie są same pojazdy - bo tych szpital ma aż 6 - ale brak pieniędzy na ich funkcjonowanie. Dyrektor Regina Tokarz interweniowała już wszędzie: i u wojewody, i w NFZ. Odpowiedź wszędzie taka sama: brak pieniędzy.

- Dla 67 tysięcy mieszkańców powiatu tatrzańskiego 3 zespoły wystarczają. Ale w sezonie, trwającym u nas 5 miesięcy, musimy być przygotowani na ok 250 tys. osób i druga karetka reanimacyjna jest konieczna! Nie wiem, dlaczego nikt tego nie chce zrozumieć? - pyta dyrektor Regina Tokarz. W efekcie dochodzi do sytuacji dramatycznych: 13 lipca podczas przebudowy hotelu należącego do Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem doszło do tragicznej w skutkach katastrofy budowlanej. Natychmiast wyjechały tam wszystkie, czyli trzy karetki. Zaraz potem dyspozytor otrzymał wezwanie do poważnego wypadku w Dzianiszu i zawału serca w Bukowinie. Nie było wyjścia: ordynator SOR-u oraz ratownicy wskoczyli do jednej z "nieczynnych" karetek i pojechali do potrzebujących pomocy. - Za ten wyjazd szpitalowi nikt nie zapłaci, a równocześnie nie wolno nam pomocy nie udzielić. Gdzie tu logika? - zastanawia się Regina Tokarz.

Szpital nowotarski, obsługujący teren zamieszkany przez 200 tys. osób, dysponuje 8 zespołami wyjazdowymi. Krzysztof Sudoł, dyrektor medyczny, nie wyobraża sobie, by mogło być ich mniej. - Pod opieką mamy miejscowości położone na dużym, trudno dostępnym terenie powiatów myślenickiego i nowotarskiego - zaznacza. Pracownicy SOR-u mają obecnie pełne ręce roboty: motocykliści po wypadkach, rolnicy z urazami, dzieci z najrozmaitszymi dolegliwościami. Przybywa ukąszonych przez żmije, jest ich co najmniej 3-4 w tygodniu i szpital musiał dokupywać surowicę.

W upalne, lipcowe dni również lekarze szpitala w Suchej Beskidzkiej nie mieli chwili wytchnienia. Codziennie pomocy szuka tutaj ok. 60 pacjentów, czyli o 15 więcej niż zwykle. Najczęściej są to złamania, omdlenia i odwodnienia, wielu jest też pokąsanych przez owady lub żmije.

Nie chorujcie na wakacjach

Dyrektorzy już dzisiaj martwią się, czy otrzymają zwrot pieniędzy wydanych na leczenie większej od prognozowanej liczby pacjentów.

SOR-y finansowane są metodą ryczałtową: co miesiąc otrzymują ustaloną z końcem minionego roku kwotę, niezależną od rzeczywistych kosztów. Ryczałt może być zwiększony dopiero w przyszłym roku - a rachunki trzeba regulować dziś. Poza tym nasi rozmówcy nie dowierzają, by przyszłoroczny wzrost pokrył tegoroczne, niezaplanowane wydatki. - To jest dyktat NFZ: my mamy obowiązek leczyć, ale fundusz nie ma obowiązku płacić - denerwuje się dyrektor Krzysztof Sudoł.

Dlatego szpitale robią, co mogą, by ograniczać koszty. Niechętnie przyjmują pacjentów, którym pomocy mógł udzielić lekarz pierwszego kontaktu. A jest ich coraz więcej: urlopowicze nie chcą tracić czasu na szukanie lekarza rodzinnego i jadą wprost do szpitalnego oddziału ratunkowego. Tu nie wiadomo, co z nimi robić: z jednej strony za leczenie drobnych dolegliwości NFZ nie zapłaci, z drugiej czasami trudno "na oko" stwierdzić, co pacjentowi faktycznie dolega.
Rozmówcy "DP" zaznaczają też, że nierzadko lekarze pierwszego kontaktu sami odsyłają do SOR-u wczasowiczów ze zwykłym zapaleniem krtani. - W rezultacie oni oszczędzają, a my ich przyjmujemy, bo nie mamy wyjścia i szpital popada w coraz większe długi - oburza się jeden z naszych informatorów.

Dr Jerzy Radziszowski, przedstawiciel Kolegium Zakładów Lecznictwa Otwartego zrzeszającego lekarzy rodzinnych, broni swych kolegów. - Odsyłamy do SOR-u pacjentów tylko wtedy, kiedy nie ma innego wyjścia. Najczęściej zdarza się to, gdy lekarz nie ma aparatury niezbędnej do postawienia diagnozy, a przypadek jest pilny - przekonuje.

Jerzy Radziszowski zwraca też uwagę na beztroskę letników, którzy bardzo często nie zabierają ze sobą stale zażywanych leków oraz potrzebnej dokumentacji medycznej. Zauważa, że lekarze pierwszego kontaktu mają obowiązek udzielić bezpłatnej porady przyjezdnym tylko w przypadkach nagłych. Jeśli wczasowicz przychodzi np. po wypisanie recepty na zapomniane leki, to za taką wizytę powinien zapłacić.

Dorota Stec-Fus

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski