MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cudem ocalona. Ze studni

Barbara Ciryt
Barbara Ciryt
Marta Laskowska (siedzi na studni) z Michałem Ziemniakiem i Sylwią Napiórkowską
Marta Laskowska (siedzi na studni) z Michałem Ziemniakiem i Sylwią Napiórkowską Fot. Barbara Ciryt
Grzegorzowice Wielkie. Marta Laskowska leciała 11 metrów w głąb betonowego otworu. Wpadła do lodowatej wody, ale szczęśliwie przeżyła. Zapierając się nogami i plecami wisiała nad powierzchnią wody. Wydostali ją druhowie z Ochotniczej Straży Pożarnej w Sieciechowicach.

O starej studni na zapomnianej, opuszczonej działce w Grzegorzowicach Wielkich nikt nie pamiętał. Była zasłonięta zmurszałymi deskami i cegłami obrośniętymi mchem, a w dodatku przysypana gałęziami i liśćmi. Zupełnie niewidoczna. Na sąsiedniej posesji trwały prace porządkowe. Uwijali się przy nich Marta Laskowska, studentka pierwszego roku psychologii Uniwersytetu Pedagogicznego z narzeczonym Michałem Ziemniakiem i jego mamą Sylwią Napiórkowską. Nic nie zapowiadało dramatycznych wydarzeń.

Nagle Marcie uciekł piesek - szczeniak Maleń. Przedzierała się między chaszczami, żeby złapać swojego pupila. Chwile potem Sylwia Napiórkowska usłyszała krzyk: Aaaaaaaa!

- To głos Marty. Szłam wzdłuż opuszczonej działki i nigdzie jej nie widziałam. Byłam pewna, że stało się coś bardzo złego. Zaczęłam ją wołać - opowiada pani Sylwia. Wtedy znów usłyszała głos: - Stuuudniaaaa!

Marta wpadła do starej studni o głębokości 11 metrów, w której było dwa metry wody. Lodowanej i brudnej.

W tym momencie w kierunku studni pędził już Michał, narzeczony Marty. On też usłyszał pierwszy krzyk. Dotarł na miejsce, zaglądnął i przeraził się. Nie było sposobu, żeby wyciągnąć dziewczynę z głębin. Mamie kazał szybko wzywać pomoc, strażaków z linami.

- Przerażające było i to, że na studni została część zbutwiałych desek, a na nich leżały trzy namoknięte cegły. Wszystkich razem nie sposób było zdjąć, a zdejmując po jednej ryzykowałbym, że któraś wpadnie do studni, Marcie na głowę. Gdyby cegła spadła do niej z takiej wysokości... Nie chcę o tym myśleć... - ucina. Cały czas czuwał nad narzeczoną i podtrzymywał deskę z cegłami, żeby nic nie wpadło do studni.

- Mama znalazła linę, ale krótką. Nie dosięgłaby do Marty, wtedy ona mogłaby się załamać. Mogliśmy tylko czekać na straż - mówi Michał.

Na szczęście Marta żyła, ale bardzo cierpły jej nogi. Było pewne, że w studni, w tej pozycji długo nie wytrzyma. Gdy leciała w głębiny, wiedziała, że nie może wystawiać rąk, próbować chwycić czegokolwiek, bo może się tylko potłuc. Leciała na dno zwinięta w kłębek. Cała wpadła do wody. Odbiła się, wypłynęła na powierzchnię. Zachłysnęła się i znów poleciała na dno.

Jednak pamiętała, że jedynym sposobem na ratunek jest wypłynięcie na powierzchnię. Wciąż była na głębokości około 10 metrów. Plecami i nogami zaparła się o boki studni. Wisiała nad powierzchnią, pozostając tylko częściowo w wodzie.

- Najbardziej bałam się, że będę krzyczała z tej studni, ale nikt mnie nie usłyszy - powiedziała nam potem, cała i zdrowa. - Gdy wynurzyłam się z wody bardzo szybko oddychałam, czułam, że wyziębiałam się coraz bardziej. Zrozumiałam, że muszę uspokoić oddech i tak przetrwać - mówi.

Marta Laskowska podczas upadku i przebywania w studni zachowała się nienagannie. Nie uszkodziła rak i nóg, bo wiedziała jak upadać i co robić w krytycznej sytuacji. Nic dziwnego, że wiedziała - wcześniej skończyła kurs pierwszej pomocy z wyróżnieniem.

Gdy wpadła do studni była sobota, niecałe 10 minut przed godz. 12. O godz. 11.53 Sylwia Napiórkowska dzwoniła na nr 112 po pomoc. Kilka minut później wąską drogą w kierunku najdalej położonej posesji jechał pierwszy wóz strażacki - to OSP Sieciechowice stawiło się gotowe do akcji.

Strażacy zaczęli organizować zabezpieczenia. Pomogli Michałowi Ziemniakowi zdjąć zbutwiałe deski i cegły ze studni. Druhowie rozważali, czy ich drabina dosięgnie do dna.

- Na początku byli przekonani, że siedzę na dnie. Powiedziałam, że utrzymuję się w powietrzu i nie wytrzymam już długo. Zrezygnowali z podawania mi drabiny, bo nikt nie wiedział jak głęboka jest woda w studni - opowiada dziewczyna. Strażacy przygotowali trzy liny zabezpieczające, a jednocześnie wrzucili do studni kapok na linie. Uwięziona mogła wesprzeć się na nim i swobodniej utrzymywać na wodzie.

W tym czasie Wojciech Siuta, sieciechowicki strażak przygotowywał się do zejścia w dół po Matrę. O tym, że on wejdzie do studni ustalono już w remizie. Pan Wojciech jest też ratownikiem medycznym, więc często się zdarza, że jest wysyłany na pierwszy front w zdarzeniach wymagających fachowej pomocy.

- Ruszaliśmy do akcji w pośpiechu. Dowódca Jacek Kubis popatrzył na mnie. Wiedziałem, o co chce zapytać. Skinąłem tylko głową, potwierdziłem, że wchodzę do studni - mówi nam Wojciech Siuta.

Ubrał kombinezon, uprząż, aparat ochrony dróg oddechowych i ruszył w dół. Koledzy spuszczali go na linach. Marta zaczęła trochę panikować, że nie chce ratownika, prosiła, żeby ją wyciągnięto. Gdy dotarł do niej pan Wojciech, uspokoiła się, nawet żartowała, że nie ma tam miejsca dla dwóch osób.

- Marta Laskowska nie poniosła wielkich obrażeń, bo od początku wiedziała jak przetrwać w tej studni. Chociaż wiele możliwości nie miała. Ważne, że nie chwytała się niczego lecąc w dół, więc nie odbijała się od ścian. Bo to mogło sprawić, że straciłaby przytomność. Poza tym, potrafiła się opanować. Spokój pomógł jej wytrzymać do końca akcji ratunkowej. Jest silną kobietą - chwali ratownik.

Akcją na początku dowodził Jacek Kubis z OSP Sieciechowice, potem dotarły kolejne jednostki OSP Grzegorzowie Wielkie i strażacy z PSP. - Chyba w 20 osób ciągnęliśmy te liny z Martą i ratownikiem - mówi Michał Ziemniak. Gdy jego narzeczona znalazła się na powierzchni, sprawdzał, czy jest cała.

- Nie chciała jechać do szpitala z pogotowiem, które po nią przyjechało. Ale trzeba było pojechać na obserwację i badania - podkreśla Michał.

Wychłodzona kobieta musiała poddać się badaniom. Po wyjściu ze studni temperatura jej ciała wynosiła 36,1 stopni C. W karetce po pierwszych kroplówka rozgrzewających miała już 36,3 stopni. Trzy godziny spędziła w szpitalu. Po rentgenie całego ciała i badaniach narzeczony przywiózł Martę do domu. Jednak oboje, jeszcze tego samego dnia mieli zadanie do wykonania. - Wiedzieliśmy, że strażacy z Sieciechowic są w remizie. Musieliśmy do nich iść, bardzo chciałam im podziękować - mówi ocalona dziewczyna.

Druhowie zdziwili się, gdy zobaczyli ją w remizie. Uściskom nie było końca. Michał Ziemniak oddaje całą chwałę strażakom. - To dla nas obcy ludzie, a przyjazdem Marty, jej widokiem cieszyli się tak bardzo, jakbyśmy byli ich dobrymi znajomymi. Teraz już jesteśmy - uśmiecha się Michał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski