Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czytanie na Dzień Zaduszny

Paweł Głowacki
Czy musieli utonąć, żebym ich odnalazł?” Bezradne pytanie parobka. Czytam je. Raz, drugi, trzeci powtarzam tę bezradność i ruszam dalej, do finalnej kropki, a po niej – zaczynam od początku:

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

"Byłem parobkiem u młynarza, co młyn dzierżawił wodny.” Na Dzień Zaduszny, na świeżą śmierć Sławomira Mrożka, w koło czytam "We młynie, we młynie, mój dobry panie”, jego opowieść z tomu "Dwa listy” – rzecz o ciemności nie do pojęcia. Z każdym nawrotem – nic się nie zmienia. Drewniany młyn za każdym razem jest czarny, czas to wciąż tylko powolne przemieszczanie się jasności i cieni, i zawsze ten sam pysk szczura-piżmowca zwiastuje kolejną wizytę topielca, a parobek, który jest nikim albo każdym, uporczywie powtarza swą bezradność. "Czy musieli utonąć, żebym ich odnalazł?”

Z każdym kolejnym czytaniem moim trupy pod czarny młyn wciąż na nowo spływają szarą, wąską rzeką, zatykają śluzę, osiadają na brzegu. Pierwszy – właściciel młyna, przystojny jegomość z wąsami. Dalej – druh z wojska, w którego głuche ucho parobek szepce: "Kolego! Niejedną butelkę wypiliśmy razem i opowiadałem ci kiedyś różne historie.” Po nim sunie trzeci i czwarty, i jeszcze jeden. Dzieci młynarza lubią piszczeć: "Płynie! Płynie! Płynie!” Przedostatnim jest trup pięknej kobiety, którą parobek znał kiedyś, gdzieś. Oni. Spuchnięci, niemi goście z innego czasu, innej przestrzeni. Dużo ich. Parobek każdego wyławia, każdemu kopie dół na szczycie wzgórza, gdzie stworzył cmentarzyk wyłowionych, każdemu godny pogrzeb wyprawia, każdego żegna. Najbardziej malownicza jest ostatnia droga kolegi z wojska.

Parobek sadza go na taczkach, przystrojonych girlandą, w złożone na brzuchu dłonie trupa wplata łodygę wonnej lilii, i sam też się stroi. "A że ja miałem ciągnąć te taczki, więc żeby siebie upodobnić do karawaniarskiego konia, a przez to taczki do karawanu – wziąłem w zęby czarną różę z bibuły.” Cóż można więcej zrobić? Tyle można. I z każdym trupem powtarzać to trzeba, lub coś podobnego, powtarzać mimo nieuchronnie pęczniejącej rutyny, bo przecież nowe trupy nigdy nie przestaną przypływać. Z każdym trupem – nawet, gdy da się już sobie powiedzieć, co mówi sobie parobek: "Od dawna już nie byłem ciekawy, kogo rzeka przyniesie, przyniosła już wszystkich, których mogłem sobie przypomnieć.” Nie, to nie byli wszyscy. Rozmokły trup piękności niegdyś znanej – nie był ostatnim.

Więc jeszcze raz znak tego, co nieuchronne – pysk szczura w szuwarach – i kolejny marsz na brzeg, gdzie topielec na kamieniach, twarzą do ziemi. Czytam: "Ach, mój Boże. Jeszcze jeden, któremu się wydaje, że ja mogę coś dla niego zrobić.” Parobek odwraca trupa i widzi – siebie. Nie chce być inaczej. Czytam: "Bo to ja sam siebie wyłowiłem z rzeki.” Odnalazł siebie? Czytam: "Mój trup był okrętem, na którym przypłynął strach i poczucie winy. Smętni pasażerowie.” Znawcy uczą, że od tej opowieści o parobku i topielcach Mrożek zmienił się w innego pisarza, może nawet – w innego człowieka.

Nie, tym razem nie będzie pogrzebu na wzgórzu. Ani czarnej róży w zębach żywego, ani wodnej lilii między palcami topielca na taczkach, ani ostatniej drogi. Będzie życie. Parobek zwraca swego trupa rzece i rusza brzegiem, z nurtem. I tak wędrują. Tak będą wędrować do ujścia, jakiekolwiek ono jest. Człowiek i widmo zwłok jego samego. Żywy i jego myśl o końcu. Blisko siebie. Bliziuteńko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski