Barbara Rotter-Stankiewicz: ZA MOICH CZASÓW
Maksio na stałe mieszkał bowiem w jednym z krakowskich domów dziecka, więc prawdziwy świat był dla niego egzotyką. Gdy zostawał u nas na noc, pytał, w której sali będzie spał, nie mógł też zidentyfikować... żółtego sera, bo zawsze widział go w plasterkach, a nie w kawałku.
Kto nie miał tego rodzaju kontaktów, nie zdaje sobie sprawy, jaka przepaść – nie tylko emocjonalna – dzieli dzieci z placówek wychowawczych od tych, które żyją w normalnych domach, rodzinach, choćby były to rodziny "zawodowe” czy zastępcze.
Dawniej nikt o nich nie słyszał, nikt też nie domagał się pieniędzy za zajmowanie się cudzym dzieckiem. Jeśli była taka konieczność, opiekę nad maluchem przejmowała dalsza rodzina. I nikomu nie przyszłoby do głowy sprawdzać, czy ciotka, babcia albo inny krewny biorący na wychowanie sierotę, mają odpowiednie kwalifikacje pedagogiczne i warunki mieszkaniowe. Ważne było nie to, żeby przysposobione dziecko miało oddzielny pokój, tylko, by miało rodzinę. Niekiedy na kilka lat, póki nie dorośnie i nie stanie na własnych nogach, a przeważnie na zawsze.
Oczywiśćie, że czasem tacy wychowankowie byli źle traktowani, ale jak dowodzą dramatyczne fakty z ostatnich miesięcy, przed taką sytuacją nie chroni żadne formalne sito. Bo złych ludzi odsiać nie tak łatwo...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?