Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kapustę musieli zaorać

Redakcja
Rodzina Szopów liczy, że straty na kapuście odrobi choć częściowo, sprzedając kalafiory Fot. Barbara Ciryt
Rodzina Szopów liczy, że straty na kapuście odrobi choć częściowo, sprzedając kalafiory Fot. Barbara Ciryt
ROLNICTWO. Na polach zostaje kapusta, kalafiory, papryka. Skupy nie przyjmują warzyw, odsyłają rolników do domów z pełnymi samochodami. Producenci sami niszczą swoje plony.

Rodzina Szopów liczy, że straty na kapuście odrobi choć częściowo, sprzedając kalafiory Fot. Barbara Ciryt

Ciągnik w Posądzy wjeżdża w pole pełne kapusty. Jedzie po warzywach. Rozjeżdża główki jedna po drugiej, całe rzędy dorodnych roślin są niszczone. Maszyna niczego nie omija. - Po co? I tak nie uda się sprzedać. Pekińska zostaje na polu - rozkłada ręce Andrzej Szopa, którego rodzina przez pięć miesięcy pracowała przy uprawie warzyw. Wszystko na darmo. Teraz Szopowie starają się zebrać kalafiory. Liczą, że choć na część zbiorów znajdą zbyt.

Na urodzaj rolnicy nie narzekają. Pola są zielone. I co z tego, kiedy za chwilę przyjeżdżają ich właściciele pojazdami, do których podpięli ostre talerze. One szatkują kapustę, która jeszcze rośnie, mieszają ją z ziemią, potem trzeba będzie wszystko przeorać. - 30 ton kapusty w tym roku musieliśmy zniszczyć na polu. Popękała, bo nikt jej nie chciał kupić - wzdycha Paweł Szopa, syn pana Andrzeja. Skończył studia rolnicze i chce rozwijać produkcję. Nie ukrywa, że czasem trzeba się napracować i nawet koszty się nie zwrócą.

- Pekińskiej nie ma co liczyć. Mieliśmy ponad 30 ton, a sprzedaliśmy 1,5 tony i to minimalnej cenie. Płacili wtedy od 25 do 30 groszy - wylicza młody producent warzyw i podkreśla, że wyprodukowanie tony kapusty kosztuje od 5 do 8 tys. zł. A jego żona Maria dodaje, że po sprzedaży mają 800 zł zysku na tonie. - Jak to przeliczyć na pięć miesięcy pracy? Sianie pekińskiej zaczyna się w styczniu. Potem jest pikowanie. Przez miesiąc trzeba ją pielęgnować pod tunelami. Potem jest wysadzanie w polu - opowiada rolnik. Jego ojciec, pan Andrzej dodaje, że zimą trzeba dbać o temperaturę w tunelach, więc wciąż nawet nocą pali tam w specjalnych cieplarkach. - Późnym wieczorem doglądam, spać idę o północy, a o czwartej rano wstać, żeby sprawdzić, czy się nie wychłodziło za mocno - mówi. Potem okazało się, że nic nie będą z tego mieli. Muszą przeorać.

Ludzie w wielu miejscach powiatu proszowickiego przyznają, że swojej pracy nie mogą liczyć. Nikt jej nie ceni. Przy uprawach pracują całymi rodzinami. Gdyby przyszło jeszcze nająć pracowników, załamaliby się na dobre. Najpierw musieliby zapłacić za sianie i pielęgnację, a potem za zaoranie, zniszczenie wszystkiego.

- Ludzie są załamani. Niektórzy pożyczki biorą na przeżycie, bo ze swojej pracy nie mają żadnej korzyści - mówi Wioletta Szopa, mama pana Andrzeja.

Rolnicy nie ukrywają, że jest kilka powodów ich kryzysu. - Pierwszy to zarażone warzywa niemieckie. Przez to klienci z dużą nieufnością przychodzili na place targowe. Drugim poważnym problemem jest zakaz eksportu do Moskwy. Przez lata od nas szły wielkie transporty na Ukrainę i do Rosji. Teraz skupy, które zajmowały się tylko odsyłaniem transportów na wschód, niemal całkowicie przestały pakować warzywa. Robotę wstrzymali. A nasi rolnicy szukają zbytu na rynku krajowym. Wszyscy nie sprzedadzą, więc wielu musi zniszczyć to, co wyprodukowali, bo nawet zbierać się nie opłaca - zaznacza rodzina Szopów.
Z kapustą pekińską im nie wyszło. Popękała, więc po terenie plantacji tego warzywa zrobili dojazd do pola z kalafiorami. Liczą, że uda się sprzedać przynajmniej kalafiory. Zaczęli je zbierać. To też nie jest łatwe. - Od lat oddajemy do sprawdzonych skupów, dlatego jeszcze od nas biorą, jako od stałych klientów, ale wielu rolników szuka daremnie zbytu - przyznaje pan Paweł. Oddaje obecnie kalafior po 80 groszy, ale mówi, że cena waha się mocno. - Na giełdzie brali raz za 6 groszy, raz za 3 złote - wylicza.

Szopowie ruszyli w pole - ścinają kalafiory, pakują w skrzynki. Wiozą do skupu. Opowiadają, że ta roślina rośnie 2,5 miesiąca. Tak jak pekińska, wymaga najpierw pielęgnacji w tunelach, potem w polu. Jeszcze trzeba ją chronić przed słońcem i wiązać liście, tak żeby róże kalafiora nie żółkły. - Czasem od tego wiązania liści plecy bolą, bo robimy to całymi dniami - mówi pan Andrzej, ojciec rodziny. Zaznacza, że w ubiegłym roku były kłopoty, bo powódź poniszczyła zbiory; korzystali ci, którzy mieli pola na górkach. - Wtedy sprzedawaliśmy po 2 zł taką kapustę, jaką dziś przeorujemy - mówi.

W punktach skupu przyznają, że nie odbiorą warzyw od każdego, kto przywiezie. - Jest nadprodukcja - podkreśla Konrad Grzyb, właściciel hurtowni w Łaganowie. - Rolnicy zawsze narzekali, a teraz jest to wzmożone, bo eksport na wschód wstrzymany. Rolnicy myśleli, że ile wyprodukują, tyle sprzedadzą, a tak nie jest. Pogoda sprzyjała urodzajowi. Producenci chcieli się odkuć po ubiegłorocznych powodziach, a okazało się, że nie mogą sprzedać. Rynek krajowy nie przyjmie wszystkiego - rozkłada ręce hurtownik z punktu skupu.

Producenci mają jeszcze nadzieje, że część zbiorów przechowają w chłodniach i późną jesienią lub zimą - sprzedadzą. Obawiają się jednak, że jeśli wciąż będą kłopoty ze skupem, to do strat doliczą dodatkową pielęgnację warzyw przez kolejne miesiące.

Barbara Ciryt

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski