MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Trudne schody. Nuda

Redakcja
Jest już „Kronos”, Wydawnictwo Literackie już go wpuściło w świat oficjalny, świat księgarń, bibliotek, uniwersytetów, szkół, jasno oświetlonych scen, stacji radiowych, papuziej telewizji, prasy kolorowej i postnej, profesorów, krytyków, znawców i tysięcy entuzjastów „Ferdydurke”, „Dziennika”, „Ślubu” i reszty.

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

Już jest ta Witolda Gombrowicza ascetyczna buchalteria intymności, ta rachunkowa księga lodowatego kancelisty, układana przezeń samemu sobie, tak, układana, bo przecież nie pisana, równolegle do „Dziennika” oficjalnego, albo raczej pod nim, na dnie jego arcymistrzowskiej intonacji – za kulisami dni, pokątnie, w najdalszym kącie, jakby w ciemności, zawsze w ciemności, nawet gdy zegar na wieży wybijał południe. Otwieram „Kronosa”, na chybił trafił.

„Rewolucja. Porządkowanie teczek. Prusz ze swoją amantką. Oddech niezbyt, katar w oskrzelach siedzi”. „Pracujemy. Rita kończy tezę. Ja Entretiens. Mało kto zagląda. W południe 20 stopni. Nogi trochę puchną, słabowicie dość, z sercem bodaj”. „Wszystko się wlecze, mało listów, czytam o Prouście bzdury, nic, nic, nic... Ciężko. Niesmak, nie mogę jeść”. „Już nie wiem, co kiedy było”. „Spaceruję 1 godz. po śniadaniu”. „Trudne schody”. „Nuda”.

I tak przez ponad czterysta stronic. Westchnienia, mrowie westchnień. W języku na poziomie intonacyjnego zera, w słowach nieurodziwych, nieoskrobanych, nieroztańczonych, surowych niczym rzepa – ślady miliona westchnień życia całego. Westchnień, cmoknięć, bąknięć. Bo coś boli lub przestało, bo list jakiś, bo kawa, bo się zaniechało, bo się zrobiło, bo się leżało, siedziało lub stało, bo zielona gałąź za oknem, bo zimno, bo skwar, bo seks z chłopcem albo kobietą, bo to, bo tamto. Ślady westchnień, cmoknięć, bąknięć na kanwie wszystkiego – bo każdego dnia, każdej nocy zdarza się wszystko, cały ten plankton prędko przemijający. I zdarza się każdemu, może zdarzyć się każdemu.

Z grubsza tym jest „Kronos” – beznamiętną buchalterią powszechnie dostępnej normalności. Dlatego też na krawędzi każdej stronicy wciąż od nowa pęcznieje jedno pytanie. Czemu Gombrowicz uczulał Ritę Gombrowicz, by – gdy pożar wybuchnie – ratowała głównie „Kronosa”? Przecież nie po to, aby później, już spod nagrobnej płyty, za pomocą „Kronosa” epatować świat sobą jako zwyczajnym szarakiem, któremu, jak wszystkim, przytrafiało się wszystko, co banalne, najbanalniejsze – rzepa każda. Więc?

We wstępie „Na wypadek pożaru” Rita Gombrowicz zanotowała myśl nie do przeoczenia. „Można czytać Dziennik bez Kronosa, ale nie na odwrót”. Dlaczego? Bo „Dziennik” jest już samoistną realnością językową, już nie potrzebuje podpórek, wyjaśnień, pomocy ze strony innej realności. Czytam w „Kronosie”: „Trudne schody”. To jest tylko komentarz dodany do rzeczywistości. W „Dzienniku” czytam: „Sztuka to fakt, a nie komentarz doczepiony do faktu”.

Tak, dzieła te równoległe należy czytać kawałkami, naprzemiennie. „Kronos”, „Dziennik”, „Kronos”, „Dziennik”... Trzeba byś skakał między katatonicznymi komentarzami, doczepionymi do faktów codziennych, a faktami stworzonymi z roztańczonego języka. Bo tylko tak się dowiesz, do jak świetnych światów można dolecieć, gdy się zdoła obudzić słowa, gdy się je wyprowadzi z trupiego stanu surowej rzepy. Taka jest lekcja Gombrowicza. Chyba już ostatnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski