MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Miłość, która ocaliła zęby

Redakcja
Myślałem, że stareńki poradnik pisania – ten w istocie nie napisany, lecz przez tysiące tak zwanych przeklętych liryków wszystkich czasów oralnie celebrowany kajet, ta z pokoleń w pokolenia płynąca pieśń, co jakość zdania poety wiązała z jakością codziennego cierpienia poety – od dawna już nie działa.

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

 Miałem poczucie nieodwracalnego krachu niegdysiejszej pewności, że pióro świetnie się czuje w litej biedzie, w regularnym głodzie, pragnieniu i graniczącej z dolą kloszarda tułaczce, człapiącym wypatrywaniu rymu, gdy na stopach o pazurach nigdy nie obcinanych – pionierki rzecz jasna dziurawe, a wierny kaszel co pięć człapnięć wyskakuje przez malowniczy brak uzębienia. Tak, pewny byłem, że czas wiary w związek zgody między wierszem a pustką w chlebaku po pradziadku powstańcu, jest czasem przeszłym, dokonanym – a tu proszę! Elif Safak, turecka pisarka, i jej wyznanie w "Wysokich Obcasach” (17 września 2011).

Gdy miała trzydziestkę, dostała stypendium w Mount Holyoke w USA. Dziś ma lat czterdzieści i wspomina. "Wpadłam w trans pisania powieści. Żyłam jak mniszka. Chciałam stać się takim androginicznym bytem. Czystym umysłem. Tak oddzieliłam się od ciała i zminimalizowałam jego potrzeby, że przestałam miesiączkować. Skóra zrobiła się sucha, włosy cienkie, schudłam. Znikałam, ale umysłowo byłam u szczytu możliwości”. Na pytanie: "Jak się ukrywa własne ciało?”, odrzekła: "Można się na przykład zaniedbać. Nie kupować sobie ubrań, butów, nie stroić się, nie malować. Włosy, paznokcie – to nie było ważne.” A po co to całe metodyczne konstruowanie własnej nędzy? "Chciałam, żeby ludzie dyskutowali o moich książkach, a nie o mnie”. Jakbym słyszał Gustawa Flauberta. Nie chce być inaczej.

No właśnie, można by teraz pociągnąć złośliwostkę, rozpisać ją na dziesięciu bądź stu innych geniuszy opowieści. Na przykład, można by fundamentalnie zasugerować, czy z faktu regularnego używania przez Brunona Schulza mydła nie wynika aby, że nigdy nie osiągnął on szczytu swych umysłowych możliwości i stąd jego fraza jest na wieki wieków słabsza od frazy niegdyś w Mount Holyoke metodycznie niedomytej i jutowym worem okutanej Elif Safak.

Można by też ścieżyną kolejnej jałowej łatwizny pójść i nędzę starego przekonania o związku zgody między pisaniem a biedą przenieść na inne poziomy oraz inne gatunki sztuki. I na przykład orzec: chlej jak Malcolm Lowry – a stworzysz "Pod wulkanem”. Albo: zacznij gustować w gejostwie – a będzie ci dane napisać "Portret Doriana Graya” Oscara Wilde’a bądź "Austerię” Juliana Stryjkowskiego. Zaciągnij się jako majtek – "Jądro ciemności” będzie twoje. Nie studiuj kompozycji – dasz światu "Requiem” Mozarta. Nie ucz się w łódzkiej filmówce – nakręcisz "Amarcord” Felliniego... Szkoda to ciągnąć. Z nędzą reguł wszelkich pisanych lub gadanych poradników ze świata sztuki można by się tak bawić w nieskończoność, ale po co epatować truizmem: reguł brak? Po nic. Zwłaszcza że stara przygoda Elif Safak z krzepiącym jej ducha uświnieniem jej ciała kończy się tak, jak Pan Bóg przykazał.

Safak powiada: "Skończyłam powieść, wróciłam do Stambułu, spotkałam mojego przyszłego męża i zakochałam się. Najpierw na moje ciało otworzyła mnie miłość, a potem ciąża”. O czasie, kiedy dziecko już przyszło na świat, rzeknie wprawdzie: "Wyobraziłam sobie, że jak moje mleko skwaśnieje, to zrobi się szare, a potem czarne. A jeśli czarne, to może uda mi się z niego zrobić atrament?” – lecz i ten bełkot minął rychło, jak cała reszta trochę wcześniej. Bo spotkała mężczyznę swego życia – i trzeba było się wymyć. Trzeba było iść do fryzjera, zrobić paznokcie, kieckę uszyć, wyremontować zęby, kupić perfumy. I to uczyniła. A na końcu – ocknęło się miesiączkowanie.

Słowem, Elif Safak pięknie znormalniała. Na zdjęciach widać kobietę, która pojęła, że między pisaniem a mydłem nie istnieją żadne rozstrzygające przejścia. Ma fenomenalną twarz, niemożliwą do zapomnienia. Twarz, którą mógłby napisać Flaubert, by dać ją pani Bovary, Flaubert lub w "Poszukiwaniu straconego czasu” Marcel Proust – bajarz genialny, co nie głodował, lubił jedwab, czystą pościel i miękkie buty. A gdy wychodził na Paryż, nigdy nie taszczył chlebaka po pradziadku powstańcu. Za to posiadał zęby. Raczej nie żółte.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski