MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ta karczma Rzym się nazywa...

Andrzej Kozioł
Karczma Rzym w Suchej Beskidzkiej, zdjęcie z lat 60. XX w.
Karczma Rzym w Suchej Beskidzkiej, zdjęcie z lat 60. XX w. Fot. Fotopolska
POLSKIE KARCZMY. Dzięki Mickiewiczowi Jankiel staje się najbardziej znanym polskim arendarzem. Ślady po krakowskich karczmach przetrwały do dzisiaj.

Jak karczma – to oczywiście „Pan Tadeusz”. I Jankiel, rzecz jasna. Jankiel cymbalista prześwietny i arendarz, ale jednocześnie człowiek, którego wszyscy poważali. I chłopstwo, i szlachta – drobna oraz zasobniejsza:

Żyd stary i powszechnie
znany z poczciwości,
Od lat wielu dzierżawił
karczmę, a nikt z włości,
Nikt ze szlachty nie zaniósł
nań skargi do dworu;
O cóż skarżyć? Miał trunki
dobre do wyboru.
Rachował się ostrożnie,
lecz bez oszukaństwa,
Ochoty nie zabraniał,
nie cierpiał pijaństwa...

Jednym słowem – Tag z „Austerii” Juliana Stryjowskiego, w filmowej jej wersji kreowany przez Franciszka Pieczkę. Stary Tag lub krakowski restaurator z o wiele późniejszego okresu, słynny Thorn z ulicy Krakowskiej na Kazimierzu, którego tak wspominał Manuel Rympel:

W hallu restauracji, do której wchodziło się z bramy domu, za pulpitem. Jakby na fotelu patriarchalnym, siedział Thorn-ojciec. Twarz miał owalną, wysokie czoło i gęstą, srebrnymi nitkami przetykaną brodę, na głowie jarmułka. Wygląda jak bizantyjski święty. Ubrany był w czarny chałat żydowski.

Jankiel, podobnie jak krakowski restaurator, nie obsługiwał gości. W restauracji przy Krakowskiej rolę kelnerów pełnili synowie właściciela, a w soplicowskiej karczmie:

Ponad wszystkimi z butlą
krążyła szynkarka.
W środku arendarz Jankiel,
w długim aż do ziemi
Szarafanie, zapiętym
haftkami srebrnemi.
Rękę jedną za czarny pas
jedwabny wsadził,
Drugą poważnie sobie siwą
brodę gładził;
Rzucając w koło okiem,
rozkazy wydawał,
Witał wchodzących gości,
przy siedzących stawał
Zagajając rozmowę,
kłótliwych zagadzał,
Lecz nie służył nikomu...

Żyd-arendarz, czyli dzierżawiący karczmę od dworu (bo były karczmy dworską własnością i źródłem dochodu dla dworu, zaś tak zwana propinacja nadawała właścicielom dóbr przywilej produkcji i sprzedaży piwa, gorzałki oraz miodu w ich włościach) to charakterystyczna postać w dawnej Polsce.

Często był oskarżany o rozpijanie chłopstwa, chociaż, jak się rzekło, zyski z alkoholu płynęły przede wszystkim do szlacheckiej, nie do żydowskiej kieszeni. Co roku, na święty Marcin, arendarz płacił dziedzicowi czynsz dzierżawny. I jeszcze tak zwaną „suchą arendę”, czyli procent od wartości żywności sprzedawanej w austerii. To wszystko jednak mało, drobiazg, detal; naprawdę zyskowna była produkcja napojów wyskokowych. Arendarz, który często także nadzorował palenie gorzałki, warzenie piwa i sycenie miodu, zabierał dwudziestą część dochodów. Reszta należała do dworu.

Kiedy w Galicji narodził się ruch ludowy, rozpoczęła się także walka z pijaństwem. Urządzano „pogrzeby gorzałki”, chłopi ślubowali, że nie wezmą wódki do ust. Na wszystko jest jednak sposób. Podobno szczególnie zapamiętali pijacy przerzucali się na spirytus, a strofowani odpowiadali: „Od wódki żem ślubował, nie od spirytusu”.

Gdzieś w tych walkach z karczmami jest też malutki rodzinny wątek. Mój dziadek, gminny pisarz i przywódca ludowców w jednej z podtar-nowskich wsi, doprowadził do likwidacji miejscowej karczmy. Karczemki właściwie, bo niewiele większej od zwyczajnej chałupy. Karczma znikła, a na jej miejscu – zmiana nieznośnie symboliczna! – pojawiła się szkoła...
Wróćmy jednak do staropolskiej karczmy. Arendarz był nie tylko dostarczycielem gotówki, ale także w inny sposób służył dworowi. Ułatwiał kontakty handlowe, służył informacjami, kiedy zaś trzeba było dogadać się z austriackim lub pruskim urzędnikiem, był tłumaczem. A jeżeli zdarzyło się, że dworskiemu parobkowi za ukradzione, przyniesione do karczmy zboże płacił okowitą, co w tym dziwnego...

Skubał arendarz dziedzica, skubał popijających w karczmie chłopków i szlachecką hołotę, ale i sam był oskubywany. Jak pisał Jędrzej Kitowicz:

Kiedy (...) pan z dworem ciągnął w drogę, wszędzie za nim po karczmach i wsiach było narzekania i przek-lęstwa, tym więcej, im z większą wlókł się czeredą, a osobliwie kiedy jeszcze miał z sobą dragonią. Ci rycerze głodni na każdyn popasie i noclegu najpierwszą potyczkę odprawiali z wiejskimi kokoszami, łapiąc i zjadając niepłatnie (...) Toż samo działo się z kaczmarzem; naprzód przymuszony został frantowską prośbą, pod dumną obietnicą sutej zapłaty, do szafowania wszystkiego, czegokolwiek potrzeba było. A jeżeli kaczmarz sparzony nieraz takim gościem, nie miał się rączego do szafunku, hałasem, potem batogiem został przymuszony.

A kiedy dochodziło do rachunku:

Łaska była kiedy, porzuciwszy na stole pieniądze bez przydatku guzów i cięgów, powsiadali na konie, natuliwszy czapki na uszy, aby błogosławieństwa kaczmarskiego, który ich żegnał na złamanie szyi, nie słyszeli.

Charakterystyczną postacią staropolskiej wsi był arendarz, natomiast karczma – często z łamanym, polskim dachem, z podcieniami, wzdłuż których ciągnęły się kolumienki, ze stanem, czyli pomieszczeniami w rodzaju stajni – stanowiła charakterystyczny element staropolskiego rustykalnego krajobrazu. Opisany oczywiście przez Mickiewicza:

Karczma z przodu jak
korab, z tyłu jak
świątynia:
Korab istna Noego
czworogranna skrzynia
(...)
Część tylna, na kształt
dziwnej świątyni stawiona,
Przypomina z pozoru
ów gmach Salomona,
Który pierwsi ćwiczeni
w budowań rzemieśle
Hiramscy na Syjonie
wystawili cieśle.
Żydzi go naśladują dotąd
w swych szkołach,
A szkół rysunek widny
w karczmach i stodołach.

Przesadził mistrz Adam, dowodząc starożytnego rodowodu polskiej karczmy, jednak jej malowniczość zachwyca każdego.

Jadąc z Katowic do Krakowa wystarczy zboczyć do Sławko-wa, aby zobaczyć prawdziwe cudo. Austerię, która zwie się najprościej – „Austeria”, wspaniale zachowaną, aczkolwiek z nieco spaskudzonym wnętrzem. A jeżeli ktoś chce zobaczyć inny, równie klasyczny budynek, niechaj wybierze się do Suchej, gdzie przed laty w miejscowej karczmie podawano naprawdę wyśmienity żur, w którym, w kwasie, w zapachu czosnku, pławiło się i jajeczko, i kiełbasa, i schabik pieczony, i boczek, i szyneczka.

Karczma zwie się „Rzym” i niektórzy twierdzą, że właśnie tutaj, tak jak chciał Mickiewicz, diabeł dopadł Twardowskiego. Oczywista nieprawda! Swoją nazwę karczma (kiedyś przez miejscowych rajców skazana na śmierć) zyskała dopiero po ostatniej wojnie,

A nazwy noszone niegdyś przez karczmy – to prawdziwa poezja! „Uciecha”, „Wygoda”, „Popas”, „Poczekaj”. „Wesoła”, „Zabawa”, „Hulanka”, „Pohulanka”. I jeszcze groźnie brzmiące: „Łapiguz”, „Utrata”, „Złodziejka”.

Znikły karczmy, czasami pozostawiając po sobie dziwne ślady. Są w Krakowie dwie karczemne ulice: Pocieszka i Rozrywka. Kiedyś nadgorliwy i niedouczony dziennikarz zżymał się, że brakuje w Krakowie ulic noszących imiona zasłużonych działaczy ruchu robotniczego, że Pocieszka i Rozrywka to nazwy bezsensowne.

Otóż sensowne, bo tak nazywały się dwie podmiejskie karczmy, o których mówiono w Krakowie

Żyj „Pocieszko”,
żyj „Rozrywko”,
Vivat pacakowskie piwko!

Nie ma „Rozrywki”, nie ma „Pocieszki”, nie ma piwa pana Patzaka czy też, jak chcą inni, Pacaka...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski