MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnice muzealnych magazynów

Redakcja
Jonasz Stern, "Pejzaż radosny", 1954 r. Fot. Muzeum Narodowe w Krakowie
Jonasz Stern, "Pejzaż radosny", 1954 r. Fot. Muzeum Narodowe w Krakowie
Tomiejsce, gdzie czekają na swoją kolej obrazy nieznane szerszej publiczności. W walce o uwagę przegrywają z "Szałem" Władysława Podkowińskiego czy "Olimpią" Katarzyny Kozyry, które znalazły się na wystawie stałej Muzeum Narodowego w Krakowie. A przecież dzieła, które dziś leżą w magazynach, też wyszły spod ręki wielkich artystów jak Boznańska, Stern, Malczewski...

Jonasz Stern, "Pejzaż radosny", 1954 r. Fot. Muzeum Narodowe w Krakowie

Wystarczy odsunąć ściankę, aby znaleźć się w innym świecie

Zwiedzanie muzealnego zaplecza zaczynamy od formalności. Bez przepustki drzwi magazynów pozostaną zamknięte. Imię, nazwisko, nr dowodu, cel wizyty stają się kluczem do świata sztuki.

Zaczynamy krążyć. Najpierw winda, przejście korytarzem. Jedne drzwi chronione alarmem, drugie drzwi chronione alarmem, schody. Już jakiś czas temu się zgubiłem, nawet nie do końca wiem, w której części Gmachu Głównego się teraz znajdujemy.

Wyprawa przez zbiory muzealne zaczyna się od kolekcji... guzików. Podzielone według wzorów i kolorów, na oko pochodzące z lat 60. i 70. To zestaw, który niedawno trafił do muzeum jako dar. Ale traktowany jest tu na równych prawach ze wszystkimi eksponatami. - Pozornie niektóre przedmioty nie przedstawiają żadnej wartości, ale dla muzealnika są cennym źródłem informacji. Za kilkadziesiąt czy kilkaset lat te zwyczajne guziki będą wiele mówiły o nas. Podpowiedzą, jak ubierali się ludzie II połowy dwudziestego wieku - tłumaczy Monika Paś.

Wieńce z pogrzebu Mickiewicza

To dopiero początek. Po chwili trafiamy do magazynu rzemiosła. I od razu upada pierwszy mit. Historie z książek przygodowych o Indianie Jonesie i starych lochach z zakurzonymi skarbami można odłożyć na półkę z książkami dla małych dzieci. Dziś magazyny to po prostu rzędy szaf. Czasem przeszklonych, innym razem dokładnie pozamykanych. Wszystko zależy, z jakimi przedmiotami mamy do czynienia. - Niektóre obiekty musimy chronić przed światłem - dodaje Monika Paś.

Dlatego zabytkowe, skórzane oprawy są nie tylko zapakowane w pudełkach, ale jeszcze pozamykane w szafkach. Dalej, za szklanymi witrynami, zobaczyć można naczynia, skrzynki, świeczniki. Tu cyna, tam miedź. Potem zmiana: już nie materiał decyduje, co, gdzie się znajduje. Teraz ważny jest kraj pochodzenia. Wyroby niemieckie, włoskie, polskie i z Bliskiego Wschodu. Miski, dzbany, kubki. Krążę między półkami i zastanawiam się, na co tu patrzeć. Piękny jest srebrny, niemiecki talerz z połowy XIX wieku, który ozdabiają małe figurki. Wygląda jak sala balowa, dookoła której kręcą się pary w tanecznym wirze. Kilka półek dalej błyszczy świecznik, dar Erazma Barącza dla Muzeum Narodowego w Krakowie. To żaden wyjątek, takich darów jest tu więcej.

Każda szafa ma swój numer. Pod numerem 50 pamiątki po znanych postaciach - Kościuszko, Napoleon, Mickiewicz, pod numerem 49 - wieńce z pogrzebu Mickiewicza i wieńce urodzinowe. Wszystkie pochowane w opisanych pudełkach. "Hołd młodzieży warszawskiej", "Cechy krakowskie", "Ziemianie mazowieccy", "Młodzież żeńska Krakowa". Tak naprawdę od tych właśnie przedmiotów zaczyna się historia magazynu rzemiosła. Bo pamiątki po Mickiewiczu trafiły do krakowskiego muzeum już w 1885 roku, tu też miały być wystawiane. Kiedy rozpoczęto budowę Gmachu Głównego, w samym centrum budynku zaplanowano rotundę, gdzie powstać miała sala pamięci Adama Mickiewicza. To nawiązanie do Świątyni Sybilli w Puławach, gdzie księżna Izabella Czartoryska stworzyła pierwsze muzeum kraju nad Wisłą. Tam przechowywane były pamiątki patriotyczne po wielkich Polakach - Janie Zamoyskim, Stefanie Czarneckim czy Tadeuszu Kościuszce. Obok cennych przedmiotów pojawiały się także gałązka z drzewa, pod którym leżał podobno książę Józef Poniatowski, adiutant Napoleona, albo mech ze Stonehenge.

Obrazy za kratami

Idziemy dalej. Znów jedne drzwi z alarmem, drugie drzwi z alarmem, i... trafiamy na muzealną galerię broni i barwy. Po co tędy? Przecież to wszystko znamy. Każdy, kto kupi bilet, może zobaczyć militaria. Okazuje się jednak, że każda muzealna ekspozycja ma swoje tajemnice. Odsuwamy ścianę, za którą znajdują się drzwi, wszystko wygląda jak tajemnicze przejście. A dalej... Znów rzędy szaf. Tu z kolei pozamykana jest broń. Rozmaita. Są ustawione pod ścianą halabardy, ogromne strzelby do polowania na kaczki. Jest tu nie tylko broń europejska, ale także ta o rodowodzie tureckim i perskim. Nie brak zresztą w muzealnej kolekcji militariów przedmiotów, które budzą uśmiech: strzelające maczugi z wbudowanym mechanizmem pistoletowym, strzelby o kilku lufach, noże o rozwidlających się ostrzach, służące do łamania szabel i rapierów, kombinowane z bronią palną topory, strzelające laski, robiące wrażenie olbrzymie kilkulufowe muszkiety.

Otwieramy kolejne szafy, wysuwamy szuflady. Oglądamy rewolwery z bogato inkrustowanymi rączkami, czasem nawet niekompletne okazy broni palnej. Dla wielu byłyby to śmieci, dla muzealników - to przede wszystkim świadectwa historii. - Niekiedy okaz jest interesujący, a ze względu na swój wygląd jest istotny dla badań nad historią broni - tłumaczy ich obecność Michał Dziewulski.

Najzabawniejsze są jednak materiały, którymi wyściełane są szuflady na rewolwery: kolorowe, zazwyczaj różowe lub niebieskie, z nadrukowanymi balonikami, gwiazdkami, księżycami. - To żeby łagodzić bojowe nastroje ludzi, którzy zajmują się bronią - żartuje Michał Dziewulski.

Rzeczywistość okazuje się bardziej prozaiczna: to materiały z początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy nasz rynek był dość ubogi. Ówczesna szefowa działu militariów, Irena Grabowska, kupiła to, co było dostępne na rynku, czyli... dziecięce kocyki. Stąd ten zabawny kontrast. Dziś to już świadectwo czasu, które zapewne zniknie podczas kolejnego remontu magazynów.

W rogu stoi szafa inna niż wszystkie. Pancerna, z początku XX wieku. W niej, w małych szufladkach, znajdują się ordery i medale. Od polskich po jugosłowiańskie, od rosyjskich po niemieckie. Czego tu nie ma, są nawet ordery Virtuti Militari i Orła Białego.

Jednak szafy nie są codziennością każdego muzealnego magazynu. Wystarczy zajrzeć w miejsce, gdzie przechowywane jest malarstwo. Tu rządzą kraty. Dosłownie. Rzędy krat, które ciągną się w takt liter alfabetu. Od A do Z. Po kratach zaś wspinają się obrazy. Od Boznańskiej do Sterna, od Gierymskiego do Malczewskiego.

Obrazy wciąż czekają

Bogdan Zdrojewski, minister kultury i dziedzictwa narodowego, chciał przewietrzenia magazynów. Miała do tego doprowadzić nowelizacja ustawy o muzeach. Nowe przepisy ułatwiłyby tzw. deakcesję, czyli sprzedaż przedmiotów z kolekcji muzealnych. Chodziło jednak nie o eksponaty pokazywane na wystawie stałej, ale o duplikaty, które nie mają znaczenia historycznego, przedmioty "niezwiązane z kolekcją" i prace zalegające w magazynach. Obecnie, aby je sprzedać, dyrektor muzeum potrzebuje zgody trzech instytucji, po zmianie prawa wystarczyłaby zgoda ministra po zasięgnięciu opinii Rady do spraw Muzeów.

Według założeń nowelizacji ustawy dzieła wytypowane do zbycia powinny najpierw zostać zaproponowane innemu muzeum. Dopiero później mogą trafić na rynek. To ma sprawić, że dzieła spoczywające dotąd w magazynach ujrzą wreszcie światło dzienne. Poza tym pieniądze, które placówka uzyska ze sprzedaży, będą mogły być przeznaczone tylko na zakup dzieł i uzupełnianie kolekcji, ale nie na bieżące utrzymanie. - To musi zostać doprecyzowane. Taki zapis pozwoliłby na świadome kolekcjonowanie, umożliwiłby uzupełnianie zbiorów o dzieła tych artystów, których brak w ekspozycji placówki w zamian za prace twórców, których jest sporo - tłumaczy prof. Dorota Folga-Januszewska z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, konsultująca w resorcie nowe przepisy.

Pomysły ministerstwa wzbudziły kontrowersje. Historycy sztuki i muzealnicy twierdzili, że zbyt szerokie otwarcie takiej furtki prawnej sprawi, że z muzeów znikną nieraz cenne obiekty. - Przewietrzenie magazynom muzealnym z pewnością się przyda, ale trzeba uważać. Może warto pomyśleć nad zapisem, który pozwoli sprzedawać eksponaty wyłącznie innym muzeom? - zastanawia się Joanna Daranowska-Łukaszewska, prezes Stowarzyszenia Historyków Sztuki oddziału krakowskiego.

Zmieszany minister Zdrojewski zawiesił więc prace nad ustawą. "Nie powinno być tak, że rzeczy te zostaną sprzedane hurtowo. Jestem zwolennikiem, aby je częściej pokazywać, udostępniać. Niech one wiszą na ścianach" - powiedział szef resortu.

A obrazy z magazynów? Wciąż czekają na swoją kolej.

Łukasz Gazur

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski