MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zrezygnowany las

Redakcja
Fellini i Brodski. Przez okna łodzi podwodnej, giętkiej jak węgorz, zobaczą zrezygnowany las. Usłyszą szmer wodorostów. Poczują lepką woń straty. Chyba już nie zawrócą.

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

Gdyby Josif Brodski żył, niebawem szedłby przez zimową Wenecję, szukając woni zmarzłych wodorostów. Nie mogłoby być inaczej. Od zawsze, od dnia, w którym opuścił Leningrad bez prawa powrotu, od pierwszej wizyty w mieście na wodzie w grudniu 1973 roku - było tak. Rok w rok powtarzał podróż: święta Bożego Narodzenia, samolot z Nowego Jorku, lotnisko niedaleko od laguny, łódź, hotel, a później dwa, trzy, cztery tygodnie niespiesznych wędrówek po kamiennych płytach na krawędzi kanałów - dni, zmierzchy, noce wąchania wodnych traw, skostniałych na brzegu płytkich ulic. A ludzie? W rozmowie z Solomonem Wołkowem wyzna, że w Wenecji, zwłaszcza zimą, "ludzie są, ogólnie biorąc, nieobecni". Gdy jesteśmy tam - nie ma nas.

Więc - gdyby żył, w pustej Wenecji znów szedłby śladem przez nikogo nie płoszonego zapachu, o którym w eseju "Znak wodny" powie, że jest synonimem "pełni szczęścia". "Dla niektórych rolę taką odgrywa świeżo zżęta trawa albo siano; dla innych - gwiazdkowe aromaty iglastych gałązek i mandarynek. Dla mnie są to zmarzłe wodorosty - po części z powodu onomatopeicznej jakości samego tego połączenia słów (...), po części w wyniku niejakiej wewnętrznej sprzeczności tego pojęcia i kryjącego się w nim podwodnego dramatu". Po prostu: "Rozpoznajemy samych siebie w pewnych żywiołach". Siebie z przeszłości też? Tak, lecz to upodobanie do woni grudniowych traw wodnych nie wyrasta z przekonania, że woń ta - Leningrad pachniał podobnie - jest zapachem pamięci dzieciństwa. Szło o coś większego, ciemniejszego niż nostalgia.

"Źródło upodobania - zawsze to czułem - znajdowało się gdzieś indziej, poza przedziałami biografii, poza czyimś układem genów: gdzieś w hipotalamusie, pośród innych utraconych pamiątek po naszych przodkach-strunowcach, jako wspomnienie - posuńmy się do ostateczności - tego, czym był ów ichtus, który powołał do życia naszą cywilizację. Czy ichtus był szczęśliwy - to inna sprawa". I jeszcze cytat ostatni - dwa zdania o istocie zapachu.

"Rzecz dzieje się wśród molekuł i szczęście, jak przypuszczam, jest momentem spostrzeżenia naszych własnych pierwiastków składowych na wolności. Buja ich tam całkiem sporo, w stanie najzupełniejszej swobody, i miałem wrażenie, że w zimnym powietrzu natknąłem się na własny autoportret". Wystarczy. Tyle musi wystarczyć, bo przecież nie sposób przywołać całego "Znaku wodnego". Musi wystarczyć prosty szereg: woń zmarzłych wodorostów - ślad utraconych pamiątek po swojej najodleglejszej przeszłości - autoportret Brodskiego, wywąchany przezeń w lodowatym świetle Wenecji.

Sednem zdaje się tu być słowo utrata. Dobrze się stało, smakowicie, że na 70. rocznicę urodzin Brodskiego Znak wznowił - "Znak wodny" właśnie. 17 lat po pierwszym polskim wydaniu - powtórzył szarą kronikę nieodwracalnej straty. Tak, szarą. Gdyż cokolwiek by rzec o tym obezwładniającym eseju, o jego najintymniejszych rejestrach, o niepoliczalnych, dojmujących blaskach fraz Brodskiego - w ostatecznym rachunku "Znak wodny" jest spokojnie szary. Jak osiemnastowieczne, weneckie sztychy Brustoloniego, zdobiące karty pierwszego wydania. Po 17 latach - szarości powracają.

Nie sztychy zdobią drugie wydanie, ale i tak powraca szara pewność, że ciemne kreski Brustoloniego zblakną. Wraca szara przepowiednia, co głosi rychłe, może jeszcze za naszego życia, utonięcie Wenecji. I szare przekonanie Brodskiego, którego serce rok po roku traciło bezlitośnie wapniejące żyły, przekonanie, iż los miasta wiecznie mokrych cmentarzy, jego bolesna tymczasowość - to coś więcej, niż tylko odwleczona katastrofa. Co? Figura powszechnej bezradności? Doskonale piękny znak pożegnania? Odbijany przez wodę szyfr kończenia się wszystkiego, chwila po chwili, choćby teraz?

Inny twórca portretów stygnącego świata, Federico Fellini, też nie żyje. Pocieszenie takie, że tam ponoć ziszczają się sny, co na tej ziemi nie miały szans. Fellini marzył o filmie z podróży mikrą łodzią podwodną przez las gnijących pali Wenecji. Może teraz popłynie? W porcie pod cmentarzem na wyspie Saint-Michele na pokład wejdzie Brodski. Wyruszą grudniowym świtem. Przez okna łodzi giętkiej jak węgorz zobaczą zrezygnowany las. Usłyszą szmer wodorostów. Poczują lepką woń straty. Chyba już nie zawrócą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski