MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Odnowiony klaser wuja Alberta

Redakcja
Zbladły świnie George’a Orwella, zbladły bezpowrotnie. Czas je spłaszczył, utraciły odór łajna i cwaniactwa, galaretowate ich cielska obróciły się w papier, są jak kartki, jak łuszczące się na płotach, niezdarte, bo zapomniane plakaty z epoki minionej, albo jak znaczki pocztowe w markowniku wuja Alberta, zmarłego pół wieku temu.

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

Można je dziecku pokazywać: Spójrz, mały, to Mozambik, to słoń, to Kopernik, a tu seria świń, niegdyś bardzo sławnych. Tyle dziś można. Ze śmiercią tą nic nie da się zrobić. Nie da się świniom Orwella zwrócić dawnej świńskości, nie da się im nadać trzeciego wymiaru, oddać skór nieprzyjemnych w dotyku, ciężaru, włosów, swądu, matowych, małych oczu, całej tej ich jarmarcznej potworności na czterech krótkich kołkach z różowawymi kopytkami. Zmartwychwstanie nie jest im przeznaczone. Kiedy ostatni raz ich cielska i rewolucyjne ich koncepty śmierdziały naprawdę dotkliwie? Kiedy ostatni raz czytałem "Folwark Zwierzęcy” Orwella?

Przede mną śliczny przedmiot – "Folwark Zwierzęcy”, przez edytorów warszawskiej Muzy pieczołowicie stworzony. Wydanie kolekcjonerskie, ekskluzywne – strzelista smakowitość. Coś niby bombonierka, albo przez wybitnych fachowców od renowacji zabytków odnowiony klaser wuja Alberta. Wielki format, papier kredowy, duże litery, ogrom światła na stronach i piękne grafiki Iwana Kulika – świetne ilustracje do opowiastki Orwella, której nie ma sensu streszczać detalicznie.

Ot, cała mentalna nędza sowieckiej rewolucji skalkowana jako mentalna nędza rewolucyjki wiejskiej, co ją na pohybel ludziom zwierzęta zrobiły pod wodzą świń. I tyle. Dzielna satyra? Bajkowa przestroga, gęsto pstrzona rodzynkami społeczno-politycznych morałów? Protest-song, tyle że prozą? Pewnie wszystko to naraz kiedyś było żywe, lecz dokładnie nie pamiętam.

Pierwszy raz "Folwark...” czytałem zapewne pod kołdrą, w nocy, z latarką, z wypiekami na szyi. Mały byłem, komuna dobrze się miała, pisany w latach czterdziestych ubiegłego stulecia "Folwark...” wciąż zatem czuć się mógł jak ryba w wodzie – nie mogłem tedy nie podziwiać starej odwagi Orwella, jego brawurowego braku litości w demaskowaniu nędzy systemu, który czynił ból. Nie mogłem nie podziwiać – toteż podziwiałem. Zapewne, ale nie pamiętam. Za to wiem już dziś, dlaczego nie pamiętam.

Los opowieści zbyt kurczowo zlepionych z krajobrazem za oknami, los historii pisanych bez głębszego oddechu, albo z jedynie udawanym oddechem głębszym, zbyt doraźnych, interwencyjnych, kleconych ku przestrodze oraz pokrzepieniu, będących raczej protestacyjną publicystyką w literackim przebraniu niż literaturą samą – od zawsze jest jednaki. Gdy zmienia się krajobraz – wystygają bezpowrotnie, kruszeją, nabierają folderowej banalności, przestają działać. Na amen. Zmartwychwstanie nie jest im przeznaczone.

Od dnia, w którym padła Rosja sowiecka, napisane rewolucyjne świnie Orwella bladły rok po roku. To było nieuchronne. Rok po roku niegdysiejsze ich kwiki ciemne, bolesne, groźne, w coraz bezpieczniejsze, lukrowane arie operetkowe się staczały. Dziś z tamtych ciemności zostało już tylko jasne, ekskluzywne wydanie kolekcjonerskie. Spójrz, mały, tu Trocki, tu Lenin, a tu ryje, których smród był kiedyś dzielnym szyderstwem i przestrogą. Tato, mogę ich dotknąć? A dotknij sobie, mały, dotknij, nie gryzą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski