Paweł Głowacki: DOSTAWKA
Oto styczeń roku 1951, kolumbijska prowincja, mieścina Sucre. W dniu ślubu Palencia dostaje anonim, że jego wybranka, Margarita Chica Sales, nie jest dziewicą – i zwraca ją rodzinie. Nie mogło być inaczej – jak mawia cytowany przez Marqueza poeta Vicente: „Łowy miłosne to sprawa honoru”. 22 stycznia, na głównym placu, w pełnym słońcu, obojętnie podglądani przez wszystkich – bracia zhańbionej zarzynają jej kochanka, Cayetana Gentile Chimeto, jak wieprza. To wszystko. Marquez zwleka całe 29 lat i dopiero wtedy pisze na kanwie starej rzezi olśniewającą „Kronikę zapowiedzianej śmierci”. W pierwszych taktach, rzecz jasna zmieniając nazwiska, tak powiada.
„W dniu, w którym miał zostać zabity, Santiago Nasar, chcąc zdążyć na uroczystość powitania statku wiozącego biskupa, wstał o piątej trzydzieści rano. Śniło mu się, że szedł w mżawce przez gaj figowców, i przez chwilę był szczęśliwy we śnie, ale obudziwszy się poczuł się cały zbryzgany ptasimi gówienkami. Znowu śniły mu się drzewa – powiedziała mi Placida Linero, jego matka, odtwarzając dwadzieścia siedem lat później szczegóły tego nieszczęsnego poniedziałku”. Wystarczy. Co w tych nieomylnie ułożonych słowach i w całej „Kronice zapowiedzianej śmierci” aż tak zabolało Palencię, że proces wytoczył? Za co? Za wydłubanie go bez pytania z dawnego życia i bez pytania obrócenie starych jego ciemności w zdania?
Czyżby miał fatalny Palencia nie do obalenia pewność, że zarżniętemu kochankowi jego niedoszłej żony naprawdę nigdy nie śniły się drzewa, zaś w dzień jego słusznej i słusznie bydlęcej śmierci naprawdę wstał grubo po dziesiątej, a nie o piątej trzydzieści rano? I nie tylko w tym, ale w tysiącu innych szczegółach słowa Marqueza niedopuszczalnie mijały się z twardą realnością zdarzeń w Sucre roku 1951? A może inaczej – może wstydził się ujawnionych tajemnic? Albo czuł się niedoceniony w pełni i pragnął – jak nie przymierzając starożytny Herostrates, co ku swej chwale wiekuistej spalił świątynię – wyjść z bolesnej anonimowości? Chciał od fikcji finansowego odszkodowania za wykorzystanie kawałka swej prawdy? Słowem – w geście Palencii było coś z oburzenia krakowskiego Żyda, co na Stanisława Wyspiańskiego pyskował za zmarnowanie życia jego i jego córki – zmarnowanie przez wstawienie do „Wesela”?
Można spekulować, analizować, dociekać – lecz jedno jest chyba niewątpliwe. Realny świat pozwał słowa do sądu, zażądał kary za bezprawne przesunięcie jej w opowieść. Więc jednak to pycha litej prawdy zagrała pierwsze skrzypce. Szerzej – pycha tego nie wiedzieć skąd biorącego się przekonania świata, że istotą sztuki jest wyłącznie mimetyzm, kalkomania, małpowanie, więc należy sztukę karcić za zbyt niski stopień podobieństwa do realnego modelu.
Ciekawe, co rzekłby sąd, gdyby słoneczniki pozwały Vincenta van Gogha za toporne pociągnięcia pędzlem, albo Wielki Kanion – Zbigniewa Herberta za frazę: „Jest jak sto tysięcy katedr, zwróconych głowami w dół”? I czym by kazał wyrównać moralne straty wieprza, urażonego sposobem, w jaki James Joyce pokazał wieprzową nerkę w powieści „Ulisses”?
Dziś wiadomo tylko, że sąd uniewinnił kolumbijskiego noblistę. W uzasadnieniu wyroku czytamy, że prawda nie ma znaczenia, bo Miguel Reyes Palencia nigdy nie zdołałby swej historii opowiedzieć tak doskonale, jak Marquez.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?