MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zburzenie republiki?

Redakcja
W Budapeszcie lider postkomunistów Attila Mesterhazy ogłosił "konstytucyjny zamach stanu” oraz "zburzenie republiki”. Jeszcze dalej posunął się poseł Andreas Schiffer, dowodząc w parlamencie, iż "ten świstek papieru nie może być już dalej uznawany za konstytucję”.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Węgierscy politycy licytują się w werbalnym radykalizmie. A wszystko dlatego że Fidesz przegłosował właśnie tzw. Czwartą Poprawkę do konstytucji. I aż trudno uwierzyć , że ledwie rok temu, ci sami politycy używali identycznie ostrych słów, by atakować konstytucję, której teraz tak stanowczo bronią. Tak samo zresztą jak europejskie i amerykańskie gazety, które rok temu chciały usuwać Węgry z Unii z powodu uchwalenia konstytucji, a dziś – jak "Financial Times” – znów domagają się sankcji wobec Budapesztu za to, że odważył się tamtą konstytucję zmieniać. Jedno jest pewne.

Premier Victor Orban od dłuższego czasu stosuje wobec wewnętrznych przeciwników i zewnętrznych krytyków specyficzny mix zuchwalstwa i układności, który jednych i drugich wprowadza w nieustającą konfuzję. Kiedy Węgry stają wobec realnej perspektywy jakichś retorsji albo kłopotów, Orban miękko ustępuje, zapewniając o swoim przywiązaniu do wspólnej Europy. Po czym za chwilę, z jeszcze większą determinacją zabiera się za kolejny etap wielkich porządków.

Kiedy rok temu konstytucja wchodziła w życie, Orban nazwał tę chwilę "nowymi narodzinami Węgier”. "Naród dał nam mandat nie po to, byśmy czynili jakieś poprawki – mówił – lecz po to, byśmy zbudowali nowy ustrój”. Od początku był z tym jednak duży kłopot. Podobnie jak Kaczyński, Orban ma bowiem w Europie i w Ameryce wyrobioną reputację awanturnika i hunwejbina. A jego sytuacja jest nawet o tyle gorsza niż Kaczyńskiego, że węgierskiemu premierowi skutecznie przyprawiono gębę dyktatora, a po prawdzie faszysty.

Tymczasem prawdziwa logika systemu Orbana jest prosta. Fidesz – tak samo jak PO i PiS w Polsce – stał się partią wodzowską. Więc w praktyce dla Orbana i jego partii nie ma w państwie rzeczy niemożliwych. Jeśli Węgry (obok Polski i Włoch) miały najbardziej niewydolny samorządowy ustrój sądów, to większość 2/3 stworzy, mocą konstytucji, specjalny urząd, który narzuci po prostu sądom nowoczesny menadżment. A jeśli Fidesz postanowił ograniczyć emigrację młodych, każąc wyjeżdżającym do pracy zagranicą najpierw zapłacić za studia, lecz Trybunał Konstytucyjny uznał to za niekonstytucyjne ograniczenie wolności, to większość 2/3 wpisze ów obowiązek do konstytucji, likwidując tym samym problem oporu trybunału. To tę właśnie metodę krytycy Orbana traktują jako nieustający zamach stanu i dyktaturę.

Ale reformy Orbana odsłaniają także inny poważny kłopot całej Europy. W poniedziałek, kiedy Węgrzy uchwalali Czwartą Poprawkę, ich prezydent Janos Ader bawił właśnie w Berlinie. Tam, w trakcie nieprzyjemnej rozmowy z liberalnym szefem niemieckiej dyplomacji Guido Westerwellem, usłyszał, że Europa jest "wspólnotą wartości”, z której Budapeszt się wyłamuje. Rzecz tylko w tym, że coraz mniej wiadomo, jakie to mają być wartości. A politycy i publicyści wymigują się od myślowej precyzji, mówiąc bezrefleksyjnie: "europejskie”. Zatem, kto jest dziś bardziej europejski? Czy premier Orban, wprowadzający do konstytucji zasadę ochrony rodziny złożonej z męża , żony i dzieci, czy może prezydent Hollande, zmuszający francuskich merów do sankcjonowania małżeństw pomiędzy dwoma mężczyznami? Czy europejskie jest bezsilne przyzwolenie państwa włoskiego na rozkład sądownictwa, ze wszystkimi gwarancjami jego formalnej niezawisłości i faktyczną zależnością od polityków, biznesu i mafii, czy może raczej karkołomna węgierska batalia o jego naprawę?

Coraz więcej demokracji europejskich okazuje się cierpieć na ciężką chorobę wewnętrznej niereformowalności. Niekiedy mechanizmy samonaprawy zostały tak kompletnie zablokowane, że – jak w przypadku Włoch czy Grecji – krajom tym narzucono z zewnątrz na jakiś czas rządy pozbawione społecznego poparcia. Polityczna inercja triumfuje dziś we Francji, Włoszech, Hiszpanii czy Polsce. I coraz częściej słychać głosy o zmierzchu starej formy liberalno-demokratycznego państwa.

Osobliwość przypadku Victora Orbana polega na tym, że najwyraźniej uparł się on, aby w praktyce dowieść, iż europejska liberalna demokracja nie musi być z konieczności niereformowalnym ustrojem bezwładu i bezsilności. Zaś rządy nie są wcale skazane na los kukiełek, śmiesznie bijących się li tylko o popularność i utrzymanie przy władzy. Przypadek Orbana powinien więc budzić w Europie nadzieję. Sęk tylko w tym, że w europejskiej polityce ciągle dominuje Front Obrońców Bezwładu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski